https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cyrk życia

Maciej Myga [email protected] Collage Celina Pekowska
Celina Pekowska
Marek obiecał sobie, że więcej do cyrku nie pójdzie. Nawet tak po prostu, z dziećmi, jako widz. A pracę znajdzie sobie w kraju. I już nigdy nie będzie jadł makaronu.

     Mieszkają z żoną w kawalerce. Takiej klitce, gdzie nawet nie ma porządnej kuchni. Oboje bezrobotni. Żyją z zasiłku, który dostają na leczenie niepełnosprawnej córeczki. Zamiast lekarstw dla niej kupują chińskie zupki. Jedzeniem tego nazwać nie można, ale to coś na pewno podtrzymuje procesy życiowe. Kiedy Marek dowiedział się od kolegi, że może wyjechać do pracy za granicę, cieszył się jakby złapał pana Boga za nogi. W jego dzielnicy mówi się: "cieszy się jak głupi bateryjką".
     Ulga
     
Wyjechać, zostawić to zakichane miasto, gdzie nie ma szans dla takich jak on. Wyjechać i wrócić wielkim czerwonym autem. Z walizką pieniędzy...
     Bus do Słowenii odjeżdża o 15.30. Za dwadzieścia cztery godziny będzie na miejscu. Przy wejściu kierowca zbiera po 350 złotych. Marek pożyczył je od babci swojej żony, bo w lombardzie nie chcieli przyjąć ich telewizora. - Jadę z siedmioma osobami. Z Grudziądza, Włocławka i Torunia. Mało co widać za oknem. Chce mi się sikać, ale kierowca nie zamierza się zatrzymać. W końcu grożę mu, że zabrudzę samochód. Skutkuje. Wysiadamy chyba gdzieś w Czechach. A może to Słowacja? Jezu, jaka ulga... Strasznie się spociłem.
     Mają pracować we włoskim cyrku. Ktoś opowiada, że całkiem nieźle płacą i przyzwoicie dają jeść. Jak wrócą do kraju - wszystko się zmieni. Teraz jadą już kilkanaście godzin. Zatrzymują się w Austrii. Śpią skuleni w samochodzie na parkingu dla TIR-ów. Po trzech godzinach znowu w drogę. - Kurcze, przez głowę przemyka mi taka myśl, że może zostanę tam na stałe. Jeśli wszystko będzie w porządku, to będę żonie i córce wysyłał pieniądze, a później ściągnę je tam. Będę odkładał część wypłaty i kupimy dom we Włoszech. Tam podobno domy są tanie. I piękna okolica.
     Spieprzajcie stąd!
     
Coraz bliżej celu, jeszcze trochę i będzie Słowenia. Nie mogą się doczekać. Pracować, zarabiać pieniądze. Spać po kilka godzin. Zjeść coś i dalej. Byle więcej zapłacili. Byle zarobić. Skończyć z tą biedą.
     Dojeżdżają. Miasto nazywa się Celje. Cyrk jest na peryferiach. Podjeżdżają pod bramę i wysiadają. Nikt nawet nie czuje zmęczenia. - Z daleka jacyś ludzie zobaczyli polską rejestrację. Biegną w naszą stronę. Takie wychudzone obdartusy. Nie boję się, ale czuję jakieś ciepło w środku. Chyba coś nie w porządku. Ci ludzie w końcu podbiegają i zaczynają nas ściskać. Jak w filmie o obozach koncentracyjnych. To dziwne uczucie. Mówią jeden przez drugiego. "Spieprzajcie stąd. Spieprzajcie jak najszybciej". Nie wiem, co robić - _wspomina Marek.
     Do grupy Polaków podchodzi jakiś mężczyzna. "Starych" zagania do pracy, a "nowych" prowadzi do jakiegoś namiotu. Do jedzenia dostają zimny makaron z zimnym sosem. Z Włochem rozmawia kierowca. Mówi, żeby oddać paszporty. - _Pytam dlaczego. Kierowca mówi, że tak trzeba. Dają nam czas na zastanowienie. Wychodzę na powietrze i oddycham. Znowu przechodzi jakiś Polak. Bierze mnie na bok i mówi, że od trzech miesięcy nie dostał wypłaty, że zabrali mu dokumenty. Chce do domu.

     Przecież jesteśmy rodziną
     
Włosi biją swoich pracowników. Kiedy przychodzi się do nich po pieniądze udają zdziwienie. "Przecież jesteśmy rodziną" - mówią. Nasi wykonują w cyrku głównie prace fizyczne. Noszą klatki, elementy scenografii, wywożą zwierzęce kupy. Jasiu, jako jedyny z Polaków, gra w spektaklu. Podczas jednego z numerów trzyma klatkę dla papugi. W tym czasie włoski artysta kopie go w tyłek. A Jasiu musi się szeroko uśmiechać.
     Co przystojniejsi faceci muszą uważać. Spora część cyrkowców to homoseksualiści. Kiedy się napiją, stają się napastliwi. Próbują też płacić za seks z mężczyznami. Za jeden raz od 30 do 50 euro.
     - Spieprzam, tak jak mi poradzili. Nie byliśmy tam nawet dwóch godzin. Zabierają się z nami jeszcze inni Polacy. Idziemy na dworzec i wsiadamy do pociągu do Warszawy. Zasypiam.
     Śmieszne rzeczy
     
Przyjechali w siedmiu. Wracają też w siedmiu. Marek przewodzi grupie. - Nie płacimy za bilety, bo wszystko wydaliśmy na przejazd busem. Mijamy Gratz i Wiedeń. Co chwilę przychodzą konduktorzy. Wrzeszczą na nas. Wołają "get out, get out". To znaczy, że mamy wysiadać. Nie wysiadamy. Pochowaliśmy się po toaletach. Siedem godzin siedzę w kiblu. Śmierdzę.
     Mandaty zaczynają się sypać dopiero po przekroczeniu polskiej granicy. Krajowi konduktorzy znają wybiegi gapowiczów. Wyłapią i ukarzą wszystkich bez wyjątku. W Warszawie Marek przesiada się na pociąg do Bydgoszczy. Znowu mandat. Razem 250 złotych "w plecy". - Nie wiem co powiem żonie. Ona snuła duże plany. Chciała wyremontować mieszkanie, wysłać córkę do specjalistycznego przedszkola. Myślała, że założymy taki mały rodzinny interes. Sklep z pamiątkami i śmiesznymi rzeczami. Jedyną śmieszną rzeczą w domu będę teraz ja.
     Żona Marka się nie uśmiecha.
     Pewna robota
     
Domek jednorodzinny na Jachcicach. Tutaj mieści się biuro firmy organizującej pracę za granicą. Markowi udaje się w końcu znaleźć jego adres. Wchodzi do pokoju bez słowa. Łapie za monitor komputera stojący na biurku. - Straciłem sześćset złotych, licząc z mandatami PKP. Chyba rozwalę tu wszystko. Facet się przestraszył i oddaje mi sto złotych. Obiecuje, że albo odda mi resztę już niedługo, albo załatwi wyjazd do Niemiec. I tam będzie pewna robota. Biorę gotówkę i wychodzę.
     Stefan W., właściciel firmy, dzwoni do Marka następnego dnia. Krzyczy, że nie odda już ani grosza. Grozi, że pójdzie do prokuratury, bo Marek "dopuścił się wymuszenia rozbójniczego" i że wszystko ma nagrane. Pewnie dogadał się z jakimś prawnikiem.
     - Szukam pracy. Gdziekolwiek, byle nie za granicą. Byłem w urzędzie, ale nic dla siebie nie znalazłem. Codziennie się modlę, żeby wreszcie się odwróciło. Żona przestała ze mną rozmawiać. Chciałbym zasnąć i już się nie obudzić.
     Z "biurem" Stefana W. próbowałem się skontaktować kilka razy. Telefonu nikt nie odbierał. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce drzwi otworzyła żona pośrednika. Stwierdziła, że mąż jest w pracy, a z prywatnej firmy się nie utrzymuje.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska