Położono ją w brudnym końskim chlewie na słomie. Urodziła chłopca. Żywy, zdrowy. Położyli go w żłobie, a matkę zostawili bez pomocy. Dwie godziny później wyruszyłyśmy z tą kobietą w dalszą drogę. Doszliśmy do wielkiej, stromej góry przy samej polsko-niemieckiej granicy..."
Sonia miała wówczas 45 lat. Urodziła się w 1900 roku w Kownie. Skończyła stomatologię, wyszła za mąż za kierownika żydowskiej szkoły, człowieka o artystycznej naturze. Urodziła dwóch synów: Jaku i Mosze.
Żółta łata
O wejściu Niemców do Kowna nie sposób było zapomnieć ani przez chwilę. Radio co 5 minut nadawało komunikat, że za każdego zabitego Niemca śmierć poniesie 100 miejscowych. Sonia naszyła żółtą łatę na ramieniu. Uczyła się nowego sposobu przemierzania swojego miasta - skrajem chodnika. Żydzi nie zasługiwali na trotuary. Któregoś razu zapomniała się. Do porządku doprowadził ją rosły Litwin. Ocknęła się z twarzą na bruku.
W czerwcu 1941 roku Żydów zapędzono do getta wydzielonego w jednym z kwartałów. Mąż Soni przepadł podczas selekcji. Trafił do grupy, która zasypywała doły. Do ziemi zrzucano chorych i starców po zastrzyku z trucizną. Pracą Etkina było zakopywanie ciał. Żywych i martwych.
Gdy zabito już wszystkich, brygadę Etkina zagoniono do szpitala. Spalono ich żywcem, razem z tymi, którzy wykonywali zastrzyki. Świadkowie nie byli wskazani.
Sonia przechodziła właśnie z małego do dużego getta, kiedy płonął szpital. O niczym nie wiedziała. Dowiedziała się kilka dni później, od człowieka, który uciekł z ognia.
Jak Bóg uczyni
Trafiła do brygady budowlanej. Nosiła cegły i deski. Razem z nią pracował doktor Matusewicz. Temu ostatniemu pomagał litewski ksiądz, który w końcu ukrył w kościele całą rodzinę Matusewczów. Donieśli sąsiedzi. Rodzinę zastrzelono na miejscu.
Niedługo później do miasta wkroczyli Ukraińcy. Szukali dzieci i starców. Sonia:"Mieszkałam wówczas z ojcem, moimi dwoma synami oraz siostrą i jej ośmioletnim synem. Moi chłopcy pracowali w fabryce, na drugą zmianę. W ten straszny dzień mojego siostrzeńca ukryłam pod wiórami. Uczyłam go, żeby się nie ruszł, chociaż mógł się tam udusić. Dzięki temu jednak, kiedy przyszedł Ukrainiec po mojego ojca, nie znalazł chłopca."
Chłopakowi udało się przeżyć. Życiem będzie cieszył się jeszcze zaledwie kilka miesięcy. Niebawem trafi do Auschwitzu. Zginą razem z matką. Za karę - bo nie pozwolą się rozdzielić.
"Chorego ojca Ukrainiec wyciągnął z łóżka. Nie zważając na moje prośby, kazał mi szybko ubrać ojca i milczeć. Zagroził, że zabije mnie kolbą karabinu. Ojciec przykrył głowę tałesem, odmówił modlitwę i powiedział: "Nie boję się śmierci, jak Bóg uczyni, tak będzie dobrze". Ukrainiec wywlókł ojca w nieznanym kierunku. Już nie wrócili. "
Nadszedł czas likwidacji getta. Żydów ustawiono w kolumny. Droga rozwidlała się w dwie strony - jedną wychodziło się poza miasto, drugą - do fortu. Fort zamieniono w fabrykę do zabijania ludzi, więc kiedy kolumnę skierowano w przeciwną stronę, dzieci zaczęły krzyczeć ze szczęścia.
Padał deszcz, a mimo to wzdłuż drogi ustawiły się tłumy. Sonia: "Patrzyli na nas jak na jakieś widowisko, na ich twarzach malowała się radość. Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek nas żałował."
Droga wiodła do obozu w Stutthofie. Przy rampie kolejowej Sonia zauważyła swojego szwagra Hankela Melasza. Ten gestem pokazał jej, żeby oddała mu dzieci. Zrobiła jak kazał. Chwilę później przybrała nowe imię - 43457.
Lubicz: Żydzi, których nie ma
Kilka tygodni później kolumna kobiet znowu wyruszyły w drogę. Gasnące Imperium III Rzeszy potrzebowało kobiet do kopania okopów. Nadchodził Iwan.
Dotarły do podtoruńskiego Lubicza. "Wszystko w tym mieście przypominało, że żyli tu Żydzi" - zapisała po latach Sonia. "Teraz Lubicz został zasiedlony innymi ludźmi, Żydów unicestwiono co do jednego. Likwidacja miała miejsce na żydowskim cmentarzu, gdzie my chodziliśmy na przerwy obiadowe."
Rankiem trawę pokrywał szron. Jesienne chłody były bezlitosne dla ciała pozbawionego butów i płaszcza. Ciepło dawała jedynie słoma zbierana na polach. Sonia:_"Polacy czekali na nadejście Rosjan, dlatego niczego nie zbierali z pola."
Ta słoma uratowała życie Soni. Zaczęła wyplatać z niej pokraczne łapcie, które rychło stały się najbardziej poszukiwanym towarem w obozie.
W styczniu 1945 roku znowu hasło wymarszu. Na siłę roboczą czekały już namioty w obozie w Cieszynach.
Od świtu do zmierzchu praca przy wykopach. Niemieccy strażnicy nie szczędzili pałki. Mieli zły humor. Im wyraźniej słychać było odgłosy frontu, tym gorszy. W Cieszynach Sonia zastała Żydówki z Węgier o ciałach pokrytych gęsto ranami. Prosiły o szybką śmierć.
I znów na pomoc Soni przyszła słoma. W jej słomianych butach chodzili obozowi dygnitarze i ich kochanki. Chleb zamieniali na słomę. Komendant Eigele przyjął słomiane pudełko jako urodzinowy prezent od więźniów.
Kolejny wymarsz. Kiedy uformowano kolumny, okazało się, że 10 kobiet nie będzie w stanie maszerować. Komendant Eigele nakazał zabić je zastrzykami z trucizną i pozostawić ciała. Podał 10 ampułek.
Sonia dopiero po latach dowiedziała się, że ampułki, zamiast trucizny zwierały lek wzmacniający. Dwie z kobiet przeżyły i wyemigrowały po wojnie do Izraela. Pomyłka? Odruch sumienia? Nikt już się nie dowie.
Szli błotnistymi drogami, 30 kilometrów dziennie. W przydrożnych rowach zamarzała woda pogrążając setki ciał tych, którzy nie wytrzymali.
Rejestracja
Wyzwolenia doczekała się Sonia w obozie w Kokoszkach. Ważyła 28 kilogramów, jej ciało przestało już domagać się chleba. Napotkany po drodze Rosjanin obiecał podwieźć ją do punktu zbornego. Po drodze spytał o narodowość: - Gdybym wiedział, że jesteś Żydówką, nie zabrałbym cię ze sobą.
Mężczyzna zawiózł Sonię do ziemianki, w której gnieździł się już tłum ludzi. Cuchnęło dymem i potem, ale Sonia zasnęła od razu. Obudził ją głos radzieckiego żołnierza: - Czy jest ktoś z Kowna?
Sonia rzuciła się do wyjścia. - Będą was rejestrować.
Żołnierz zaprowadził Sonię do swojej izby._"Objął mnie bezceremonialnie, chociaż wyglądałam gorzej niż trup, byłam brudna, obdarta i ledwie trzymałam się na nogach. Zobaczyłam kąt wymoszczony słomą i zrozumiałam o co naprawdę chodziło."
Sześć tygodni stawiano ją na nogi w toruńskim szpitalu. Wróciła do Kowna. Tu czekały na nią wieści o synach. Obaj trafili do Auschwitz, gdzie zaprzęgnięto ich do wozu zamiast koni. Ciągnęli drewno do krematoriów. Podczas ewakuacji obozu bomba trafiła w wagon przewożący dzieci. Oboje uciekli, ale Jaka był ranny. Poprosił czeskich kolejarzy, żeby zawieźli go do szpitala. Już nie wrócił.
Mosze przeżył, wyjechał do Izraela. Sonia poszła jego śladem w 1956 roku, zamieszkała w Tel-Awiwie.
W 1961 roku Sonia Szogam-Etkin podyktowała swoje wspomnienia. Szukałem jej śladów w Izraelu. Bezskutecznie.
Tysiące kobiet, takich jak Sonia Szogam, w ostatnim roku wojny trafiło do niewielkich obozów rozsianych pomiędzy Toruniem a Nowym Miastem Lubawskim. Większość pochodziła z Południa: Węgier i Rumunii. Wykorzystywane do kopania okopów ginęły masowo. Prawdziwa apokalipsa nadeszła jednak wraz z ewakuacją. Dla słabych i chorych nie było miejsca w szeregu. Zatłuczone kolbami bądź zastrzelone podczas marszu, zostały pochowane w przydrożnych rowach. O większości tych pochówków nikt już nie pamięta. Sonia Szogam była jedną z nielicznych, którym udało się przeżyć. Poza jej świadectwem niemal nie zachowały się dokumenty tamtych wydarzeń.
Osoby, który zachowały jakieś wspomnienia dotyczące tego tematu prosimy o listy.
P.S. Serdeczne podziękowania za pomoc dla p. Danuty Drywy z Muzeum Stutthof.
Czas apokalipsy
Adam Willma
"Wyruszyłyśmy z Cieszyn. Była pomiędzy nami kobieta w dziewiątym miesiącu. W drodze zaczęła rodzić.