Trzy tygodnie temu opisaliśmy kulisy interwencji zespołu ratunkowego lipnowskiego pogotowia w domu pacjenta. Interwencja ta zakończyła się wezwaniem policji do chorego, który wedle słów lekarza "awanturował się".
Chodziło o to, że pacjent podczas udzielania pomocy używał słów wulgarnych i obraźliwych. Lekarz pogotowia uznał, że na zniewagi, które usłyszał, musi zareagować, " bo granica została przekroczona". I wezwał policję.
Policjanci przyjechali, ale karetka pogotowia już odjechała. Według relacji Anny Kozłowskiej, rzeczniczki lipnowskiej policji mężczyzna, do którego przyjechali mundurowi, nie ukrywał zaskoczenia, mówił, że źle się czuje.
Policjanci zaproponowali pomoc, ale ta okazała się niepotrzebna, bo do domu przyjechała żona. Pacjent po dojściu do siebie napisał skargę na lekarza pogotowia, który wezwał policję. Domagał się wyciągnięcia wobec niego konsekwencji prawnych i dyscyplinarnych.
- Mieszkam w Lipnie od roku, wcześniej leczyłem się w innej miejscowości - tłumaczy. - Z takim zachowaniem lekarza spotkałem się po raz pierwszy.
Czytelnik swoich reakcji nie pamięta. - Ja nie wiedziałem, co się ze mną dzieje - tłumaczy. - Pamiętam jednak, że prosiłem o odszukanie lekarstw, ale mi ich nikt nie podał. Lekarz powiedział, że "my nie jesteśmy od tego".
Dyrekcja szpitala przeprowadziła rozmowę z lekarzem, na którego wpłynęła skarga oraz przeanalizowała dokumentację lekarską z tej interwencji. Jerzy Szyjkowski, zastępca dyrektora do spraw lecznictwa stwierdził, że skarga na lekarza jest niezasadna, gdyż udzielił on pomocy odpowiedniej do stanu, w jakim pacjent się znajdował.
Dyrekcja szpitala o wezwaniu policji nie wspomniała nawet słowem. Przypomniała natomiast pacjentowi, że używał wobec lekarza i zespołu ratowników słów, które nie powinny paść.