- Wygrał pan konkurs na szefa komendy kujawsko-pomorskiej. Co pańskim zdaniem zadecydowało, że okazał się pan lepszy od tak doświadczonych policjantów, jak młodszy inspektor Roman Budzyński, który dawno temu był pańskim przełożonym i wyższy stopniem, bo inspektor Ryszard Pachuta z Lublina?
- Nie odpowiem na to pytanie. Widocznie okazałem się lepszy. Odpowiedź znają tylko członkowie komisji konkursowej. Nie wiem, jaki program działania przedstawili inni kandydaci, nie znam też wyników testów, przez które przeszedł każdy z kandydatów.
- Będzie łatwo przenieść się z Warszawy do Bydgoszczy?
- Nie jestem rodowitym warszawiakiem. Urodziłem się pod Nowym Miastem Lubawskim, w obecnym województwie warmińsko-mazurskim. Ze stolicą związałem się 28 lat temu. Wrosłem w Warszawę, zapuściłem korzenie, na pewno trudno będzie się rozstać. Tym bardziej że zostawiam tu żonę - pracuje w Krajowej Radzie Spółdzielczości. W Bydgoszczy podobnej pracy przecież nie znajdzie. Ze sobą zabieram tylko nową hondę civic. Przyrzekam, że będę starał się, jak tylko czas pozwoli, wpadać do Warszawy.
- Czyli całe życie zawodowe związane jest z warszawską milicją i policją?
- Tak. Rozpoczynałem w roku 1973 od przysłowiowego krawężnika w ówczesnej Komendzie Dzielnicowej Warszawa-Śródmieście. To była duża jednostka - podlegało jej siedem komisariatów. Szybko awansowałem. Kształciłem się m.in. w szkole policyjnej w Szczytnie, kończyłem politologię w Kielcach. W roku 1986 przeszedłem do Komendy Stołecznej, pracowałem na kierowniczych stanowiskach w wydziałach dochodzeniowo-śledczym, kierowałem sekcją zabójstw. Do Śródmieścia, które stało się Komendą Rejonową, wróciłem już jako zastępca komendanta. To był rok 1994.
- No właśnie... Komendantem, a więc pańskim szefem, był wtedy do roku 1996 Roman Budzyński, mieszkaniec Torunia, późniejszy komendant wojewódzki we Włocławku i miejski w Bydgoszczy. Ponoć przyjaźnicie się do dziś. Wieść gminna niesie, że zawarliście układ: jeżeli konkurs wygra pan, to ściągnie Budzyńskiego na swego zastępcę, gdyby wygrał Budzyński, odpłaciłby się tą samą monetą...
- To prawda, że przyjaźnimy się do dzisiaj, że świetnie nam się razem pracowało. Roman to bardzo dobry i uczciwy glina. Ale żadnego układu nie zawieraliśmy. Są bowiem jakieś granice - nawet przyjaźni. Zarządzanie komendą to coś więcej niż ustawianie pionków na szachownicy. Deklarowanie zmian personalnych, bez względu na to, czy są one potrzebne czy nie, byłoby przedwczesne. Nie znam przecież nawet obecnych zastępców komendanta wojewódzkiego.
- Po reorganizacji policji warszawskie Śródmieście nie jest już Komendą Rejonową, a Komisariatem. Przechodzi pan do znacznie większej jednostki - Komendy Wojewódzkiej w Bydgoszczy...
- Proszę pana, ten warszawski komisariat obejmuje swym terenem niby tylko 190 tys. mieszkańców, ale codziennie przemieszcza się przez niego aż dwa miliony ludzi. To rodzi skalę zjawisk przestępczych, nie notowanych nigdzie indziej w Polsce. Jako komendant komisariatu codziennie mam do swej dyspozycji rzesze policjantów z Komendy Stołecznej. To tygiel, w którym ciągle wrze, coś się dzieje. Obawiam się, że tej adrenaliny będzie mi brakować w Bydgoszczy.
- Zna pan specyfikę policji kujawsko-pomorskiej?
- Nie. Tyle co ze statystyk, materiałów, które otrzymałem do wglądu przed przystąpieniem do konkursu na komendanta. Cieszy mnie, że jest u was, w odróżnieniu od Warszawy, duży procent doświadczonych policjantów. Z takimi można się porozumieć. Policjant ma to do siebie, że niezależnie skąd jest - z Nowego Jorku, Moskwy, Warszawy czy Bydgoszczy - zawsze potrafi znaleźć z drugim policjantem wspólny język. Na to liczę. Przecież mamy wspólny cel - walkę z przestępczością. Nie jesteśmy dla siebie, jesteśmy - zabrzmi to może górnolotnie - dla społeczeństwa.
- Specyfiką bydgoskiej komendy wojewódzkiej jest i to, że od roku 1994 rządzą nią obcy. Komendant Ludek był z Poznania, Lewandowski z Płocka, Kaszubowski z Gdańska, Albrechciński z Mińska Mazowieckiego, teraz pan - z Warszawy. Niektórym podwładni skutecznie podkładali nogi, pomagali odejść...
- A czy sądzi pan, że komendantem stołecznym zostaje zawsze warszawiak? Tak jest nie tylko u was, i nie tylko u nas. Taka już specyfika policyjnej roboty. Sądzę, że - dziś tu, jutro tam - to dość słuszna polityka kadrowa. Mam świadomość tego, że moje wejście, a z komendantem głównym przyjadę do Bydgoszczy jutro, nie będzie łatwe. Mam jednak nadzieję, że emocje związane z przyjściem nowego komendanta szybko opadną. Wedle mojej wiedzy to nie jest zła komenda. Czy będzie lepsza pod moim kierownictwem? Chciałbym, by była skuteczniejsza. **
