Przedstawiciele BSI/IMG (firma posiadająca prawa do cyklu) chcą, by w Grand Prix Polski wystartował Darcy Ward. To pierwszy taki przypadek. Do tej pory w turniejach organizowanych w naszym kraju z jednorazową przepustką startowali Polacy. A kandydata wskazywali organizatorzy zawodów.
To BSI decyduje
Tak miało być i tym razem. Wojciech Stępniewski, prezes Unibaksu Toruń już kilka tygodni temu wskazał na Miedzińskiego. Zaznaczył jednak, że sprawa nie jest przesądzona. - Kandydata musi oficjalnie potwierdzić Polski Związek Motorowy. A BSI to ogłosić - podkreślił.
W praktyce jednak, decydujący głos (i to we wszystkich sprawach związanych z turniejami GP) mają Brytyjczycy. A oni w Toruniu najchętniej widzieliby Warda. Jest w tym logika, bo Australijczyk od dawna czeka na szansę walki w elicie. Już dwa razy był mistrzem świata juniorów, świetnie spisuje się w ligach, przebłyski znakomitej jazdy miał w Drużynowym Pucharze Świata. A jego kraj nie organizuje turniejów Grand Prix, więc Darcy nie miał szans na "dziką kartę". Sam zresztą wspominał o tym kilka tygodni temu. Podkreślając, że chętnie wystartowałby w Toruniu.
Liczy się widowisko
Biorąc pod uwagę aspekt sportowy, Ward jest lepszym kandydatem do startu w Toruniu. Nawet jeśli nie zawsze jest skuteczny, jeździ widowiskowo i bardzo ambitnie. A to zawsze wpływa na jakość widowiska. Miedziński z kolei nie ma najlepszego sezonu; na pewno nie awansuje do przyszłorocznych IMŚ, bo odpadł w półfinale eliminacji. Na stałą "dziką kartę" też nie ma co liczyć. Nie załapał się również do kadry na drużynówkę, a na krajowym podwórku nie awansował nawet do finału indywidualnych mistrzostw Polski. - Przy całym szacunku dla osiągnięć Adriana, może sportowo Ward jest lepszym kandydatem? - zastanawia się jeden z działaczy klubowych. - Kibic jest coraz bardziej wymagający i chce zobaczyć walkę na torze, a Australijczyk może mu to zapewnić. Upieranie się przy swoim zawodniku ma sens tylko w przypadku państw, gdzie trzeba czymś przyciągnąć kibiców na stadion. Wtedy zawodnik gospodarzy, z którym utożsamiają się fani, może być magnesem.
Takie rozwiązania nie dawały jednak oczekiwanych efektów. W GP pojawiali się zawodnicy, o których mało kto słyszał i przez cały turniej statystowali najlepszym. Nawet Włosi odeszli już od reguły wręczania nominacji swoim reprezentantom. W miniony weekend w Terenzano wystartował Słoweniec Matej Zagar.
Za dużo dobrych zawodników
Polakom trudno jednak się dziwić. Od lat płacą największy haracz za prawa do organizacji turniejów i odebranie im prawa do obsadzenia wolnego miejsca w zawodach, obierają jak policzek. - "Dzika karta" należy się Polakowi, bo to są zawody o Grand Prix Polski - zapewnia Miedziński. - Miasta płaca ogromne pieniądze za organizację. Nasi kibice kupują bilety i chcą oglądać polskich zawodników. Jeżeli "dzika karta" nie zostanie przyznana któremuś z Polaków, to będzie kara za trzeci raz z rzędu złoty medal w Drużynowym Pucharze Świata i za to, że mamy tylu dobrych zawodników.
W ostatnim meczu ligowym Miedziński wypadł znakomicie. Przeciwko Falubazowi Zielona Góra wywalczył komplet punktów. Potwierdzając, że najgorszy okres tego sezonu ma już za sobą. Za swoim zawodnikiem wstawił się Wojciech Stępniewski. Na konferencji prasowej mówił do dziennikarzy: - Za waszym pośrednictwem apeluję do władz światowej federacji, by na Grand Prix w Toruniu "dziką kartę" dostał Miedziński. Postawą w tym meczu potwierdził, że się to mu się należy. Zwracam się również do władz Polskiego Związku Motorowego o pomoc. I zaangażowanie się w sprawę przydzielenia tej karty.
Oficjalną decyzję BSI powinniśmy poznać lada dzień.