MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czy kobieta w chwili śmierci jeszcze żyła, czyli ile można wybaczyć dziennikarzom?

Joanna Pluta [email protected]
Fanpage "Cała Polska czyta dziennikarzom" jest bardzo popularny na Facebooku.
Fanpage "Cała Polska czyta dziennikarzom" jest bardzo popularny na Facebooku. Facebook
Są czujni jak ważki. Znajdą każdy, najmniejszy błąd, bardziej lub mniej spektakularną wpadkę, zdążą wypatrzyć najgłupsze lapsusy językowe, zanim ktoś je poprawi.

Internet to przerażające narzędzie. Tutaj nic nie ginie. Jeśli pojawi się raz, to więcej niż pewne, że ktoś to zobaczy, wyłapie, puści dalej. Dlatego między innymi my, dziennikarze, musimy się teraz bardziej niż kiedykolwiek mieć na baczności. Bo inaczej cała Polska przeczyta to, co z całą pewnością nie powinno iść do druku.

Michał Zgutka i Tomasz Piarczyk - mówi Wam to coś?Chyba nie, ale fanpejdż "Cała Polska czyta dziennikarzom" już tak. Dwa lata temu zaczęli wytykać błędy reporterom, spikerom, dziennikarzom internetowym, opiniotwórczym magazynom, tabloidom, gazetom. Nikogo nie pominęli. A internauci to kochają. Panowie mają na Facebooku już grubo ponad 38 tysięcy fanów.

- Każdy z nas popełnia błędy. Wbrew pozorom na wiele niedociągnięć i wpadek przymykamy oko - mówi Michał. - Chcąc publikować wszystkie babole, które przesyłają nam sympatycy lub na które wpadamy sami, dnia by nam pewnie zabrakło. Zwróć uwagę, że i tak - biorąc pod uwagę wszystkie kanały społecznościowe, którymi się komunikujemy - publikujemy kilkanaście błędów dziennie. A to nadal jest tylko ułamek.

Niektóre błędy rozkładają na łopatki ze śmiechu. Inne powodują, że włos się na głowie jeży. Gdzie jest ta granica? - Czasami chyba zbyt idealistycznie podchodzimy do misji i zawodu dziennikarza - na co niejednokrotnie zwracali nam uwagę nasi sympatycy - kontynuuje Michał. - O ile dla mnie daleko przekroczoną granicą jest swobodne posługiwanie się wulgaryzmami w tekście czy samym nagłówku, tak za ostatnio opublikowany materiał w tym tonie bardziej dostało się nam niż samej redakcji (chodzi o nagłówek "Pier...ić Unię Europejską" w tygodniku "Nie" - przyp. red.).

- Trudno mówić o granicy w kontekście ogółu mediów. Naszym celem jest, by nie ustanawiać czy bronić granic - a jedynie, by przestrzegać elementarnych standardów - dodaje.

- Granica jest bardzo płynna - mówią za to "Mistrzowie kontekstu". - Zauważyliśmy, że najbardziej hardkorowe konteksty bywają też często niezwykle śmieszne. Do całej zabawy w ich wyszukiwanie i publikowanie podchodzimy z ogromnym dystansem i taki sam dystans obserwujemy u naszych fanów. Gdyby traktować to, co publikujemy całkiem serio, zapewne pojawiłby się wiele oskarżeń o seksizm, obrazę uczuć religijnych czy kpiny z ludzkiej tragedii. My nie kpimy, a jedynie wyłapujemy śmieszne, szokujące i żenujące wpadki mediów i reklamodawców. A czasem są śmieszne, szokujące i żenujące jednocześnie.

Przeczytaj także: Wybitny językoznawca profesor Jan Miodek o języku polskim po 1989 roku
Jakie potknięcia bawią ich najbardziej? - Na mnie największe wrażenie robią błędy w mediach drukowanych - tam, gdzie nie da się ich poprawić. Z publikacjami w sieci jest inaczej: bywa tak, że otrzymawszy sygnał o jakiejś wpadce w danym serwisie mimo wszystko nie nadążamy jej wychwycić. Teksty internatowe można swobodnie edytować i poprawiać po samej publikacji - z raz wydrukowanym babolem jest już trudniej - tłumaczy Michał.

Są tygodnie, kiedy w mediach panuje względny spokój, są też takie, w których "Mistrzowie..." nie wiedzą, co publikować w pierwszej kolejności. - Najbardziej zachwycający był dla nas okres, w którym skumulowało się kilka istotnych wydarzeń: abdykacja papieża, eksplozja meteorytu nad Czelabińskiem oraz próby ustanowienie rządu technicznego PiS - opowiadają. - Do tego w czasie konklawe popularny w prasie był także temat pedofilii - kontekst brutalny, ale bardzo przemawiający do wyobraźni i wpisujący się w dyskusję na temat tego zjawiska wśród duchowieństwa Klasykiem pozostaje jeden z najwcześniejszych kontekstów, czli reklama "Zafunduj gwieździe nawilżenie po brzegi", która wyświetlała się przy artykule o skandalu pedofilskim z Romanem Polańskim w roli głównej.

Zdarza się, że dziennikarze napuszczają się na siebie nawzajem. - Nie za często - ale owszem, były takie przypadki. Zawsze jednak, po uprzedniej prośbie nadawcy wiadomości, dochowujemy tajemnicy. Cel uświęca środki - mówi Michał.

Tomasz przyznaje, że wiadomości otrzymywane z redakcyjnych adresów sprawiają im wiele radości. - Można powiedzieć, że współpracujemy na stałe z rzecznikami prasowymi kilku ważnych instytucji. Większość osób związanych ze środowiskiem dziennikarskim prosi o anonimowość.

Czy w tym, co robią tropiciele dziennikarskich wpadek, jest jakaś misja? Poprawa języka mediów? - Na początku to była raczej zabawa - większość z nas lubi wytykać błędy i Michał postanowił zacząć to robić dziennikarzom - opowiada Tomasz. - Ideę pojawiły się później. Popularność serwisu rosła, a my coraz poważniej musieliśmy podchodzić do języka, którym operujemy i sposobów naszej komunikacji. Dopiero z czasem nabraliśmy przekonania, że możemy zrobić coś więcej. To nie histeryczna walka o lepsze media. Ale istnieje w Polsce stereotyp dziennikarza rzetelnego, który jest dokładny i wiarygodny - naszym sympatykom i nam właśnie takiego dziennikarstwa brakuje. Dziennikarz pracuje swoim ojczystym językiem i warto, aby ten język był przemyślany.

Nigdy nie uważali się za językoznawców. - Charakter i zasięg naszej działalności pozwalają nam jednak na podejmowanie śmiałych językowych dyskusji. Mamy udokumentowane dowody na to, że nasz serwis wpłynął na język mediów.

A jednak nadal pojawiają się błędy, z którymi czasem nie wiadomo co zrobić. - Niektóre są tak absurdalne, że sami nie wiemy, czy to się dzieje naprawdę - przyznaje Tomasz. - Z ostatnich wpadek została mi w pamięci pomyłka TVP Sport. W artykule o biegach narciarskich zamiast Astrid Jacobsen użyto nazwiska Astrid Lindgren - nieżyjącej autorki przygód Pippi Langstrumpf. To nie miało żadnego logicznego uzasadnienia. W ostatnim czasie dość dużą karierę zrobiło również zdjęcie pochodzące z Telewizji Republika - "Prezydęt o Ukrainie".

Michał mówi, że bardziej od innych uwagę zwracają błędy ortograficzne. - "Proces rzołnieży" czy literówki, które wypaczają sens zdania - na przykład "Ksiądz skazany na pedofilię".

Dlaczego tak bardzo lubimy się śmiać z błędów innych? - Bo sami nie jesteśmy doskonali i popełniamy wiele błędów, ale przeważnie nie są one tak zabawne (przynajmniej dla nas), jak te, które serwują nam mass media i przemysł reklamowy - odpowiadają "Mistrzowie kontekstu". - Popularność stron na Facebooku, piętnujących medialne i reklamowe wpadki świadczy po części o kryzysie obu branż, ale też o ogromnej czujności internautów.

Sami są na celowniku. Wiele osób czeka na ich potknięcia. - My też się mylimy - niejednokrotnie już musieliśmy tłumaczyć się z własnych błędów. Nigdy jednak nie kryjemy się z naszymi wpadkami, nie zamiatamy ich pod dywan - zawsze przepraszamy i przeważnie wymyślamy sobie jakąś pokutę.

- Nie wszystkie wpadki są oczywiste czasem przed publikacją babola musimy poświęcić kilka godzin na przygotowanie i sprawdzenie materiału - tłumaczy dalej. - Wytykanie błędów nie jest sprawą, jak niektórym się wydaje, prostą.

Michał przypomina jedną z sytuacji. - Do dziś pamiętam moją wpadkę z aforyzmem Stanisława Jerzego Leca, którym to aforyzmem posłużył się Michał Listkiewicz w materiale Onetu. "Tonący brzydko się chwyta" - z własnej niewiedzy uznałem to za błąd i bez weryfikacji puściłem w eter. Po szybkiej interwencji fanów przeprosiłem i zobowiązałem się do lektury tomu aforyzmów Leca.

- Redakcje, które nie mają do siebie dystansu, po prostu nie reagują na nasze zaczepki. Poprawiają błędy i udają, że nie było tematu. Wiemy jednak, że wiele redakcji w kraju nas uważnie obserwuje - widzimy po szybkości reakcji korekty. Nie chcemy stawać po różnych stronach barykady - naszym zdaniem jesteśmy po stronie mediów i chcemy być traktowani jako partnerzy, a nie wrogowie.

- Istnieją jednak redakcje, które mają do siebie dystans i potrafią nam podziękować za wskazanie błędu. Czasem udaje się nawiązać kontakt, a nawet wspólnie wypracować zgrabne wyjście z sytuacji - opowiada. - Zawsze doceniamy taką postawę, nasi sympatycy również nie pozostawiają tego bez komentarzy. W mojej opinii redakcje, które potrafią się przyznać do błędu i nawiązują z nami publiczną dyskusję - wygrywają z pozostałymi.

Mamy trzy książki "Słownik polsko@polski" prof. Jana Miodka. Jeśli chcą Państwo wygrać jedną z nich, prosimy wysłać SMS pod numer 71466 (koszt SMS-a 1,23 z VAT) w treści wpisując pomorska oraz swoje imię i nazwisko, np. pomorska Jan Kowalski. Konkurs trwa do wtorku 8 kwietnia do godz. 23.59. Osoby, które zostaną wylosowane przez system, powiadomimy o wygranej w środę, 9 kwietnia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska