- W historycznej wędrówce, w cyklu "Od Mieszka I do Jana Pawła II" dotarliśmy do okresu 1960-1976. Pamiętam zimę stulecia, czyli metrowe zaspy na moim osiedlu w styczniu 1963 r., nieco później "polowanie" na masło i dantejskie sceny w sklepach, do których "rzucili" dziecięce, kolorowe rajstopy. Gomułkowski, siermiężny socjalizm miał się dobrze.
- Choć dekada ta jawi się jako okres względnej stabilizacji, to cały czas Polska jest państwem policyjnym. Wprawdzie w latach 1960-1965 wyraźnie spadła aktywność Służby Bezpieczeństwa, mniej też było spraw operacyjnych prowadzonych przez SB, a liczba tajnych współpracowników nie przekraczała 10 tysięcy.
- Władza represjonowała pisarzy, wsadzając ich do więzień, o czym przypomina w swojej książce pt. "Obława"Joanna Siedlecka. W 1964 r. intelektualiści podpisują "list 34" protestując m.in. przeciwko zaostrzeniu cenzury.
- Po 1965 r. gwałtownie rośnie liczba osób, którymi interesują się tajne służby. Wtedy też między Kościołem a władzą dochodzi do ostrego konfliktu na tle listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, a także obchodów Milenium Chrztu Polski.
- "W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu wyciągamy do Was nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie." Wierni, którzy nie poznali całego orędzia polskich hierarchów, pewnie pytali: - Co Niemcy mają nam wybaczyć?
- List konsultowano z papieżem i był - o czym często się zapomina - jednym z 56, które polscy hierarchowie, uczestniczący w II Soborze Watykańskim, wysłali do Episkopatów innych krajów, by zaprosić na obchody Milenium Chrztu Polski. Z powodu tego listu władza wściekle zaatakowała Kościół.
- "Nie przebaczymy"! - krzyczały nagłówki tekstów z pierwszych stron gazet.
- Tak było. Pod hasłem: "Nie przepraszamy i nie wybaczamy" rozpętano obrzydliwą kampanię propagandową. Dziennikarz "Życia Warszawy" pytał: "W imieniu czyim biskupi przepraszają? Czy w imieniu milionów ofiar Oświęcimia?" Episkopat nie miał szans na udzielenie odpowiedzi, na wyjaśnienia. Faktem jest, że zapraszając biskupów na obchody milenijne chciał pokazać, że Polska i Niemcy mają wspólne korzenie chrześcijańskie, że nasze kraje łączy historia dramatu wojennego. List musiał być wystosowany w odpowiednim tonie, nie mógł opierać się na tym, co oba narody dzieli...
- ...ale eksponować uniwersalną, chrześcijańską wartość, która sprowadza się do słów: "Nie ma ludzi niewinnych".
- Właśnie. Stąd słowa o udzieleniu wybaczenia i prośba, by Niemcy nam wybaczyli. I one właśnie wywołały wściekłą nagonkę na hierarchów. Sfabrykowano, ale bardzo nieudolnie list, którego autorem miał być prymas. Kardynał Stefan Wyszyński przyznawał się w nim do błędu i składał urząd. Mówiąc kolokwialnie, chyba nikt się nie dał na tę mistyfikację nabrać. Episkopat liczył na reakcję niemieckich biskupów w sprawie polskiej zachodniej granicy, ale tak się nie stało. W liście pada zdanie, że "dla Polski granica zachodnia to jest kwestia bytu, dla Niemiec zachodnich to jest bardzo gorzki owoc". Wprawdzie niemieccy hierachowie odpowiedzieli w ciepłym tonie, ale nie odnieśli się do kwestii granic.
Dr Katarzyna Maniewska - historyk Delegatury IPN w Bydgoszczy
(fot. zdj. T. Czachorowski)
- Dopiero w grudniu 1970 r. rządy PRL i RFN podpisały traktat, w którym Niemcy uznali granicę na Odrze i Nysie. Zdjęcia klęczącego przed Pomnikiem Bohaterów Getta kanclerza Willego Brandta obiegły świat. Ale za nim do tego doszło był Marzec ' 68 r. Młodzi się dziwią, gdy słyszą, że powodem demonstracji był spektakl w Teatrze Narodowym. I pewnie pytają, dlaczego Gomułka nie lubił "Dziadów"?
- Dla studentów i przedstawicieli warszawskiej elity spektakl w reżyserii Kazimierza Dejmka był wielkim wydarzeniem. Sztuka jest nasiąknięta pierwiastkami antyrosyjskimi, ale nie jest przecież antyradziecka.
- A wyszło, że polscy komuniści są apologetami Nowosilcowa.
- Trochę tak wyszło. Na premierze był radziecki ambasador i było dla niego oczywiste, że ogląda sceny historyczne, przedstawiające bunt antycarski. Nadgorliwość polskich towarzyszy sprawiła, że sztukę zdjęto. Wiemy, że polscy komuniści wiele razy, i niepotrzebnie, kłaniali się Sowietom w pas, np. Gierek odznaczył Breżniewa Orderem Wielkim Virtuti Militari. Ta "dyktatura ciemniaków", jak powiedział Stefan Kisielewski, a także próba kontrolowania kultury w sposób nieudolny i nadgorliwy zaowocowały w marcu wybuchem. Myślę, że w tym ciągu kryzysów społeczo-politycznych Marzec' 68 trochę się odcina, bo ta rewolta nie miała podłoża ekonomicznego. To był niewątpliwie bunt młodzieży, choć nie tylko. Robotnicy też w nim brali udział.
- I nastał grudzień 1970 r. To kolejna, tragiczna data w naszej historii. "Cisza rozstrzelanej nadziei" trwała do 1976 r.
- Historycy mówią dziś, że pamięć o wydarzeniach na Wybrzeżu miała kształt przyciszonego, wewnętrznego buntu. Na pewno przetrwała, tylko aktywność została zahamowana. Pamięć o tej tragedii była postawą przemiany świadomości w społeczeństwie. Pamiętajmy, że użycie siły zrobiło piorunujące wrażenie. To był szok dla społeczeństwa. Niestety, zbrodnia na ludziach niewinnych i bezbronnych nie została ukarana.
- W grudniu do władzy doszedł Edward Gierek. W styczniu 1971 r. pojechał do stoczni. Mówił robotnikom, że władza jest ulepiona z tej samej gliny co robotnicy. I wtedy padło słynne pytanie: "To jak, pomożecie?".
- Władzę objął człowiek, który przyszedł z Zachodu i nie przeszedł "prania mózgu" w Moskwie. Swoje komunistyczne korzenie wywodził z Francji, skąd został wydalony za działalność komunistyczną. Wierzył, że i u nas może funkcjonować taki oto model socjalizmu: robotnik ciężko pracuje przez 6 dni w tygodniu, a w niedzielę zabiera żonę samochodem na majówkę. To widział w Belgii.
- I trochę mu się to udało. "Wielki skok", jaki się dokonał w pierwszej połowie lat 70. sprawił, że Polacy wsiedli do "malucha", pili coca colę...
- Ale bilans był dramatyczny. Gierek zostawił kraj zadłużony na 30 mld dolarów.
- W 1976 r. robotnicy Radomia, Ursusa, Płocka wyszli na ulicę. Zaprotestowali nie tylko przeciwko podwyżkom.
- Oczywiście, że nie chodziło o tzw. polityczną rację szynki. Liczyli, że podwyżki będą konsultowane, co zresztą władza zapowiadała. Nic się takiego nie stało. Czerwiec 1976 r. przyniósł dramat tysięcy robotników.