- Nawet w redakcji zdania na temat SS-mana z plakatu popularyzującego seminarium historyczne są podzielone. Młodsi nie widzą w tym nic niestosownego, starsi są oburzeni. A pan?
- Organizatorami seminarium są nasi doktoranci, to jest ich inicjatywa. Oni podjęli się również opracowania tych plakatów... Cóż, prawdopodobnie wynika to z tradycji takich rekonstrukcji historycznych, w których występują przecież także przeciwnicy polskich żołnierzy, w tym żołdacy SS. Rozumiem, że część bydgoszczan może to razić i na pewno nie jest zbyt fortunne. Jednak plakaty są już w szkołach i nie da się nic zmienić.
Przeczytaj także:Esesman reklamuje UKW
- Nie uważa pan, że to przynajmniej niezręczność, by nie użyć mocniejszych słów?
- Sam nie bardzo wiem, jaki komentarz mogę do tego wydarzenia dać. Sprawdziłem, plakat wisi nawet i na naszym wydziale... Powtórzę więc: w tego rodzaju inscenizacjach i manewrach ktoś w końcu jest przeciwnikiem żołnierza polskiego. W tym przypadku wizerunek niemieckiego żołdaka jest w nieco skrajnej postaci. Nawiasem mówiąc na plakacie przedstawieni są poprzebierani nasi studenci.
- Mimo wszystko nie sądzi pan, że obok sylwetek polskich rycerzy prezentacja zadowolonego z siebie SS-mana jest grubą przesadą? Szczególnie w Bydgoszczy...
- W 1945 roku, kiedy Wojsko Polskie wkraczało do Bydgoszczy z Armią Czerwoną formacje SS były najliczniejsze. Podczas niedawnej inscenizacji na terenach "Makrum" w Bydgoszczy były obecne grupy rekonstrukcyjne w mundurach SS i nikt nie zwrócił na to uwagi w taki sposób, jak redakcja. Owszem, zgodzę się, że szczególnie wśród starszego pokolenia może budzić to negatywne uczucia. Ale chyba nie warto z tego robić jakiegoś medialnego wydarzenia.
- Rozumiem, że dla młodzieży takie rekonstrukcje to zabawa, ale...
- Moim zdaniem chodziło tylko o pokazanie przeciwnika polskich żołnierzy.
Czytaj e-wydanie »