- Pani książki są uznawane za trudne dla czytelników. Pisało o nich bardzo wielu krytyków. Zwykle były to peany na ich cześć. Czy ma pani już ich dość?
- W ogóle nie czytam recenzji. Wszystko mi jedno. Ostatnią przeczytałam, kiedy ukazała się moja druga książka i od tamtej pory już nie.
- A dlaczego?
- Bo nie podobały mi się te recenzje. Wydawało mi się, że ten, kto pisał, nie przeczytał porządnie książki. Było ich bardzo dużo i tak, jakby się wszyscy umówili, że nie będą tego czytać. Więc w takim razie ja też przestałam je czytać.
- Prof. Jerzy Jarzębski uznał "Sny i kamienie" za arcydzieło. Czy tak wysokie oceny motywują do dalszej pracy?
- Chyba pan mi nie uwierzy, jak to powiem, ale to nie ma znaczenia tak naprawdę. Nie pisze się książek, przynajmniej takie jak moje, dla przyjemności. Mam nadzieję, że czyta je się trochę dla przyjemności. Pisze miejscami z przyjemnością, ale nie robię tego dla poklasku. Gdybym chciała pisać dla poklasku, to bym napisała co innego.
- Po więc pani pisze?
- Aby się z panem porozumieć na temat spraw, które uważam za bardzo ważne, a pan może nie.
- Co chce pani przekazać w swoich książkach? Powracają w nich cały czas podobne tematy?
- Piszę o tym, w jaki sposób krążą emocje między ludźmi. Chociaż też czytałam, że piszę o gramatyce. Dzięki gramatyce udaje mi się bardzo dużo powiedzieć w bardzo niewielu zdaniach. I jeśli używam metafory to nie dlatego, że ona ma ozdobić tekst, tylko dlatego że ona pozwala się streszczać.
- Czy pisze pani z myślą o kimś konkretnym?
- Jest ktoś taki. Tym kimś jestem ja. Piszę je z myślą o sobie. Piszę o sprawach, które mnie bardzo gnębią. I nie jest tą sprawą gramatyka. Ona mnie w ogóle nie gnębi.
- Czy można mówić o kryzysie współczesnej literatury polskiej?
- Myślę, że nie.
- Czy czytelnicy ją rozumieją?
- To na pewno nie jest wina literatury. To wina tego, że czytelnicy dzisiaj mają mnóstwo ciekawszych zajęć do wyboru i mało który sięga po książki. Literatura jest w porządku. Są lepsze książki, są gorsze, ale mamy sporo ciekawej literatury. Francuzi są na przykład w odwrotnym położeniu. Nie mają teraz ciekawej literatury. Mieli kiedyś. Ale są bardzo zadowoleni z siebie. Nie czytają nic obcego. Może trochę literatury amerykańskiej. Poza tym nic. Są absolutnie przekonani, że mają wszystko co najlepsze. A my wręcz przeciwnie. Ale tak naprawdę mamy przyzwoitą literaturę współczesną. Wydaje nam się jednak, że to jest ona nic niewarta. Zastanawiam się nad tym czasami, skąd się bierze takie podejście, ale nie znam wypowiedzi.
- Jakich pisarzy by pani wyróżniła?
- Czytam niedużo. Na pewno warto wyróżnić takie nazwiska, jak Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk, Paweł Huelle czy Stefan Chwin. Z młodszych - Dorota Masłowska. Ona nie pisze o blokersach. To jest o takim życiu w świecie, gdzie jedni ludzie poniżają drugich. "Paw królowej" to bardzo ważna książka. Jak czytałam recenzję tej książki, to strasznie się zżymałam. Sądzę, że Masłowska nie została zrozumiana. To nie literatura jest winna. To coś jest z odbiorem.
- Z czytelnikami?
- Z krytyką jest coś nie tak. Z tymi co czytają to nie, ale z tymi, co nie czytają, jest coś niedobrze.
- A może pani książki wymagałyby jakiegoś szerszego, może odautorskiego, wyjaśnienia?
- Głupio bym się czuła, gdybym stanęła na rogu i zaczęła tłumaczyć, o czym są moje książki. Nie mam wpływu na to, jak ktoś przeczyta. Jak ktoś mnie pyta, o czym są "Sny i kamienie" to powiem, że to nie jest książka o mieście, ale o umieraniu, a architektura jest metaforą emocji. Słyszałam, że to jest traktat filozoficzny, a tam jest po prostu dosyć głupi narrator. Wierzy w różne mity i na oczach czytelnika autor mu podrzuca takie fakty, które mu te mity rozbiją. To jest cała akcja tej książki. Tam nie ma tłumu bohaterów. Ona jest inaczej skonstruowana.
- Może krytykom brakuje czasami poczucia humoru?
- Brakuje. Ten narrator nie jest tak naprawdę głupi. On ulega mitom tak jak my wszyscy.
- Czy jakieś oceny pani książek szczególnie panią zdenerwowały?
- Na początku mnie denerwowały pomysły, że to nie jest o tym, o czym jest, a jest o czymś innym. Ale to jest bez sensu denerwować się tym, co ktoś napisał. Na to jest jeden sposób. Nie czytać. Nie czytam i mam spokój.
- A odbiór za granicą? Czy wygląda tak jak w Polsce?
- Moje książki były tłumaczone na wiele języków. Dziwię się, że tak łatwo można się w USA porozumieć, o czym są te książki. Nie spodziewałabym się. Tam prawdopodobnie podwójnie przebrana publiczność przychodzi na spotkania. A o mnie nie słyszało 99 proc. Amerykanów. Więc ci, co przychodzą, to ci, co przeczytali.
- Jak ocenia pani tłumaczenia swoich książek?
- "Skaza" ma prawo być niezrozumiała w innych krajach. W "Snach i kamieniach" jest dużo aluzji - ja nawet nie byłam tego świadoma - politycznych i historycznych. My tym żyjemy. Tego nie widzimy. Potem wykłada się na tym tłumacz i muszę mu tłumaczyć, o czym to zdanie mówi. A on ma też inny pomysł, o czym to zdanie mówi i musimy uzgodnić linię.
- Pracuje pani z tłumaczami?
- Jak tłumacz chce i prosi, to pracuję z nim do upadłego. Ja się nie narzucam.
- Odrzuciła pani jakieś tłumaczenia?
- Tak, przekład rosyjski "Snów i kamieni", bo powstał tekst, który był powieścią rozrachunkową i mnie się wydawało, że ja nic takiego nie napisałam. Chwilami był powieścią rozrachunkową i esejem filozoficznym. Mnie się wydawało, że to nie może pójść pod moim nazwiskiem, bo ja nawet eseju filozoficznego nie umiałabym napisać. To była twórczość tłumacza. Mógłby ją wydać pod własnym nazwiskiem. Potem ktoś zrobił bardzo dobry przekład na język rosyjski.
- Wiele osób zarzuca pani, że nie opowiada pani historii? Że w pani książkach nie ma fabuły, akcji?
- Opowiadam. Cały czas opowiadam historyjki. Są one też zapisem moich problemów ze światem. Ale mnie tam nie ma.
- Jakie widzi pani zadania przed literaturą?
- Opowiadanie historii nie jest zadaniem literatury. Opowiada się je, bo trzeba całą resztę gdzieś wepchnąć. Historie są takim dobrem sposobem pokazywania tego, o co tak naprawdę chodzi. Nie jest zadaniem literatury wychowywanie narodu. Spotkałam się z takim zarzutem, że moje książki się nie przydadzą do wychowywania narodu. To nie jest zadanie literatury. Są inne instytucje, które służą do wychowywania ludzi. Literatura jest potrzebna do dawania świadectwa. Robi to każdy szanujący się pisarz. Ja też to robię.
- A pracuje pani teraz nad czymś?
- Postanowiłam napisać teraz trochę inne książki. Jedną już wydałam, ale nie pod nazwiskiem i wydawca mnie nie upoważnił, żeby zdradzić, pod jakim nazwiskiem publikuję. To inny rodzaj literatury.
- Rzadko pani wydaje książki?
- Wychodzą co dwa lata. To nie jest rzadko. Słyszałam bajeczne historie, że książki piszę po piętnaście lat. "Sny i kamienie" przeleżały piętnaście lat na szafie, ale jak leżały, to ich nie pisałam. Piszę szybko, tak jak wszyscy. Na razie bez nazwiska. Niewidzialna ręka rynku wymusiła na mnie, że ja muszę przetrwać, pisząc książki, które są inne od tych czterech książek wydanych pod nazwiskiem. Moim pierwszym i najważniejszym zadaniem jest zapłacenie rachunków, a wszystkie pozostałe sprawy to są moje fanaberie. Żeby je opłacić, muszę robić, co innego niż robiłam do tej pory. To nie jest moja wina, ale tego, że mało ludzi chce czytać takie książki. Nic innego nie potrafię robić, tylko pisać, więc muszę pisać to, co ludzie chcą czytać.
- Trzeba nauczyć nas czytania?
- Większa część społeczeństwa jest nauczona nieczytania. Nie czyta i nie rozumie tego, co czyta. Ze statystyk wynika, że szkoła uczy nieczytania. Czyli gorzej niżby niczego nie uczyła, bo może wtedy ktoś, by coś przeczytał. Literatura musi dać świadectwo, ale musi to robić na sposób współczesny. Środki literackie są podporządkowane treści, a nie na odwrót.
Magdalena Tulli - pisarka i tłumaczka. Autorka "Snów i kamieni", za które w 1997 r. otrzymała Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Była dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Wydała także tryptyk składający się z powieści: "W czerwieni", "Tryby" i "Skaza". Tulli tłumaczy literaturę włoską i francuską m.in. Italo Calvino i Marcela Prousta. Wspólnie z Sergiuszem Kowalskim napisała też książkę "Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści". Tulli była gościem festiwalu Pora Prozy organizowanego przez Książnicę Kopernikańską.