https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Pietrzykowski: Głos mnie niesie

Rozmawiali Alicja Polewska i Marek K. Jankowiak
Fot. Wojciech Wieszok
Pamiętam, że od dziecka byłem kimś, kto nie bardzo pasował do swoich rówieśników - mówi tenor Dariusz Pietrzykowski

- Nadal jest tak, że polski śpiewak operowy musi wyjechać za granicę, tam zrobić karierę i dopiero potem jego nazwisko zaczyna się pojawiać w polskich teatrach?
- Niestety. Między innymi dlatego nie śpiewam Edgara w "Łucji z Lammermoor" w Operze Narodowej w Warszawie. Został do niej zaproszony polski tenor, który jest teraz na topie na Zachodzie. Są tacy, którzy myślą, że śpiewam tę rolę z większym żarem i charyzmą. Nie mam kompleksów. Ale też się nie żalę. Potwierdzam tylko, że niestety, tak jest.

- I też myśli pan o wyjeździe z Polski, żeby sobie drogę na wyżyny utorować?
- Myślę. Ale głównie dlatego, żeby się rozwijać. Bo za bardzo narzekać nie mogę. Śpiewam dużo, mam w repertuarze co najmniej 15 ról pierwszoplanowych. I są to wszystko trudne partie. Kokosów nie zarabiam, ale to wszystko, co jest do życia i do szczęścia potrzebne, mam. Poza tym - pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejsze. O wiele bardziej się liczy to, jak śpiewam, z kim i co. Na pewno nie mam ambicji, żeby śpiewać wszystko i wszędzie. A żeby dowieść, że tak jest naprawdę, powiem, że na rolę księcia w operze Rigoletto i rolę Rudolfa w operze Cyganeria - czekałem w sumie 12 lat. Po prostu wiedziałem, że w momencie, gdy pierwszy raz dostałem propozycję, żeby je zaśpiewać - nie byłem jeszcze do tego przygotowany. Na rolę Cavaradosiego z "Toski", nadal czekam. Ale mam nadzieję, że najlepsze śpiewanie jest dopiero przede mną.

- A w którym kraju, poza Polską, czułby się pan w miarę swobodnie i pewnie?
- Nie zastanawiałem się nad tym jeszcze. Może w Hiszpanii?

- A ma pan takie swoje miejsce na mapie, które pan widział, zauroczyło i zawsze chętnie pan tam wraca?
- Na pewno polskie Tatry. Po długim czasie pojechałem je zobaczyć ponownie. I znów wróciłem zauroczony. W ogóle góry uwielbiam. I podróżować też. Mam już chyba taką cygańską duszę w sobie.

- A dokąd chciałby pan pojechać?
- Na pewno do Egiptu. Może także do Grecji i Hiszpanii?

- Co zdecydowało o tym, że trafił pan na operową scenę?
- Pamiętam, że od dziecka byłem kimś, kto nie bardzo pasował do swoich rówieśników. Miałem po prostu trochę inną wrażliwość. Nie byłem waleczny, nie chciałem się bić. I dopiero gdy trafiłem do szkolnego zespołu wokalnego, poczułem się dobrze. A potem prof. Małachowicz uświadomiła mi, że ten mój głos może zabrzmieć. No i potem tak wyszło, że głos i śpiewanie stały się moją filozofią. Dzięki śpiewaniu dużo się nauczyłem i nadal dużo się uczę. Kiedyś głos rządził mną, dziś - ja nad nim panuję. Chociaż oczywiście staram się mu nie przeszkadzać. I pilnuję, żeby nie zrobić mu krzywdy. Nabrałem też pewności siebie. Wychodzę na scenę i jestem przekonany, że musi być OK. Nawet gdy jestem w lekkiej niedyspozycji, pomimo strachu - umiem być ponad tym. Śpiewam na scenie od 13 lat i mogę powiedzieć, że teraz mam dużo większy spokój, doświadczenie i zdecydowanie więcej umiejętności. To wszystko pozwala mi lepiej wyrażać na scenie emocje. No i te emocje nie szkodzą dźwiękowi.

- Ma pan swojego scenicznego idola? Wzór do naśladowania?
- Na pewno wielką osobowością sceniczną był Pavarotti. Bliski jest też mi Carreras. Jego żar mi odpowiada, no i chyba podobnie energetycznie śpiewam. Do tego grona dołączyłby jeszcze Domingo z wielką szlachetnością , no i nie- żyjący już, niestety, Franco Corelli. A z polskich śpiewaków największą estymą darzę Bogdana Paprockiego. W Operze Bytomskiej, dla której teraz przygotowuję rolę Edgara w "Łucji z Lammermoor", ma on swoją salę pamięci. To niebywały głos i postać sceniczna. Śpiewał wszystko, od partii Almavivy po rolę Cania.

- A ulubiony teatr, w którym chciałby pan zaśpiewać?
- Na pewno teatr w Barcelonie, Bilbao. Może - w Madrycie?

- A słynna mediolańska La Scala? Albo Metropolitan Opera?
- Chętnie, ale może nieco później? La Scala podobno potrafi zniszczyć najmocniejszych. Trzeba mieć wielką odporność psychiczną i wiarę w siebie. O, może gdy tych książek psychologicznych przeczytam trochę, to do takiej decyzji też dojrzeję.

- Zaczyna się pan pojawiać na szklanym ekranie. Ostatnio śpiewał pan m.in. na Gali Mistrzów Sportu w Warszawie...
- To raczej epizod, chociaż - nie kryję - bardzo miły. Ja jestem sceniczne zwierzę, teatralne. I tam jest głównie moje miejsce. Poza tym nie chciałbym popełnić tego błędu, który popełniło wielu moich scenicznych kolegów. Poszli na scenę z mikrofonem, zabili głos i teraz mają kłopot z powrotem.

- Co pana na co dzień najbardziej irytuje?
- Brak profesjonalizmu w przygotowaniu do pracy. I próby narzucania własnego zdania przez takiego nieprofesjonalistę. Irytuje mnie też brak otwartości na dialog.

- A gdy się pan już zirytuje, to co? Krzyczy pan?
- Jeśli to jest poniżej mojej godności, to po prostu wychodzę.

- Gdy ktoś już podpadnie "na amen", dostanie od pana jeszcze drugą szansę?
- Czasem tak.To zależy od tego, jak się zachowuje.

- Zajrzyjmy tenorowi w duszę nieco głębiej. Co bardzo lubi?
- Czytać książki. Ostatnio przejrzałem kilka pozycji psychologicznych. Zauważyłem, że mam pewne braki w tej dziedzinie. Kryminały też lubię. A jedna z ostatnio przeczytanych książek to Trylogia Marsylska.

- Czego nie cierpi?
- Amatorstwa. I braku szacunku dla drugiego człowieka.

- Na co - choćby nie wiem co - zawsze znajdzie czas?
- Oczywiście , na muzykę. I na wysłanie SMS-a do bliskich.

- Jest coś, czego się boi?
- Na pewno jakiejś ciężkiej choroby.

- Na co najchętniej wydaje zarobione pieniądze?
- Na płyty i na książki. Trochę też na ciuchy i na lepsze trunki.

- Ma coś z hazardzisty?
- Hazard jest chyba wpisany w ten zawód? Zwłaszcza, gdy przychodzi nam negocjować warunki pracy z dyrektorami teatrów.

- Czym można zrobić panu przyjemność?
- Na przykład - tym, że ktoś jest. Lubię przebywać w fajnym towarzystwie, spotykać ciekawych ludzi, rozmawiać z nimi. To jest taka wartość dodana w tym zawodzie.

- A co może sprawić panu przykrość?
- Na przykład nieobiektywna recenzja.

- Jaka jest pana największa wada?
- Chyba popędliwość? Czasem brakuje mi cierpliwości. No i może czasem też za bardzo kieruję się emocjami?

- A największa zaleta?
- W pracy - konsekwencja w działaniu. A w życiu prywatnym - kocham ludzi. W każdym staram się dostrzec coś dobrego.

- Co pana najbardziej drażni w Bydgoszczy?
- Przepraszam za wyrażenie - psie kupy! To naprawdę mnie doprowadza do pasji.

- Której z domowych robót najbardziej pan nie lubi?
- Nie mam takiej. Jest coś do zrobienia i trzeba to zrobić, to robię.

- A jak się pan czuje w kuchni?
- Nie muszę gotować, bo raczej rzadko tam bywam. Ale jak by trzeba, to bym sobie poradził.

- A takie techniczne zajęcia jak wkręcenie żarówki, wbicie gwoździa czy naprawa kranu?
- Kran to już może niekoniecznie. Ale pozostałe - tak.

- Które cechy u kobiety ceni pan najbardziej?
- Inteligencję, czułość, charyzmę. Lubię kobiety, które mają silną osobowość.

- A gdyby tylko oczy miały wybierać?
- Najpierw spojrzałyby na twarz. Tam jest wszystko. A potem - w oczy. Można w nich znaleźć informacje o osobowości.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska