Bydgoszcz ma sukcesy olimpijskie, zwłaszcza w wykonaniu wioślarzy, Toruń to mekka kolarzy, która wychowała m.in. mistrza świata Michała Kwiatkowskiego. Godne szacunku, ale nie jest jednak tajemnicą, że solą lokalnego sportu są drużyny ligowe, to duma kibiców i szansa na stałą i w sumie niedrogą promocję małych ojczyzn.
Jeżeli poszukamy takich sportowych marek w naszym regionie, to będą to koszykarski Anwil Włocławek i piłkarska Olimpia Grudziądz. Oba z miast uznawanych za biednych krewnych obu stolic województwa. Co zatem jest nie tak z klubami z Torunia i Bydgoszczy, które lubią chwalić się hasłem „miasta sportu”? Dlaczego w tych miastach trudno wybudować coś trwałego w zawodowym sporcie?
Mniej znaczy lepiej? Może zmienić strategię wydawania publicznych pieniędzy
Bydgoszcz zaliczamy do grona jedenastu metropolii, czyli miast z liczbą mieszkańców powyżej 250 000. Jak wypada miasto nad Brdą w tym gronie pod względem zawodowych drużyn sportowych? Wzięliśmy pod uwagę dyscypliny najbardziej medialne: piłka nożna, żużel, hokej, siatkówka i koszykówka (dwie ostatnie w wydaniu mężczyzn i kobiet).
Bydgoszcz to wyłącznie siatkarki Pałacu w najwyższej lidze oraz ZOOLeszcz Gwiazda, która jest czołowym zespołem Superligi tenisa stołowego. W ostatnich miesiącach zdegradowane zostały zespoły koszykarek, koszykarzy i piłkarek nożnych.
Nie zawsze klucz tkwi w ilości, a często w braku umiejętności budowania swojej sportowej tożsamości. Białystok od lat stawia na jedną mocną markę, czyli piłkarską Jagiellonię. Z mniejszego niż bydgoski budżety wydaje około 4 mln rocznie na futbol, zainwestowało w nowoczesny stadion. W Bydgoszczy kluby mogą liczyć maksymalnie na 1,8 mln zł rocznie, w Toruniu jeszcze mniej; do dotacji samorządowych w stołecznych miastach regionu jeszcze wrócimy.
Sportowe symbole Bydgoszczy? Te największe to z pewnością żużlowa Polonia i piłkarski Zawisza. Właśnie mija dekada, odkąd żużlowców znad Brdy oglądaliśmy po raz ostatni w ekstralidze. Zdobycie Pucharu Polski przez Zawiszę w 2014 roku to jeden z największych drużynowych sukcesów bydgoskiego sportu. Wydawało się, że to także krok do dalszego rozwoju i jeszcze większych sukcesów, a tymczasem katastrofa: zaledwie dwa lata później właściciel Radosław Osuch zrejterował, a zespół wylądował w ósmej lidze.
Kapitał - to słowo klucz w zawodowym sporcie. Stabilne finansowe podstawowy w Toruniu i Bydgoszczy? Na pewno żużlowcy Apatora, których opłaca z własnej kieszeni Przemysław Termiński i... to by było na tyle.
Nasz metropolitarny sport cierpi na brak poważnych inwestorów, ludzi z pieniędzmi i pasją do sportu, a jeśli już go znajdzie, to nie potrafi na dłużej utrzymać. Koszykarze z Torunia zdobywali medale, gdy miliony na kontrakty wykładał Maciej Wiśniewski, koszykarki z Bydgoszczy biły się w finałach i europejskich pucharach za prywatne fundusze Waldemara Koteckiego. Dziś obu biznesmenów w kujawsko-pomorskim sporcie nie ma.
Toruń i Bydgoszcz daleko za Grudziądzem. Tak w regionie miasta wydają kasę na sport
Jeśli nie kapitał prywatny, to może dotacje samorządowe? W końcu już rzymskie pospólstwo domagało się „chleba i igrzysk”. I tu nie mamy się czym chwalić. Bydgoszcz na zawodowy sport wydaje ponad 14 mln zł (prócz dotacji wchodzą w skład tej kwoty także organizacja imprez i nagrody). To 40 zł na głowę mieszkańca i zaledwie pół procenta rocznego budżetu. Jak to się odbija na wynikach? Zdegradowani w tym sezonie koszykarze Astorii byli w ogonie dotacji w PLK, daleko choćby za Gliwicami czy Stargardem.
W Toruniu jeszcze biedniej: 6 mln na profesjonalny sport ligowy (kwota bez stypendiów i nagród) to 0,24 proc. budżetu i tylko 30 zł na głowę mieszkańca. W 2014 roku koszykarze po awansie do ekstraklasy dostali 1,5 mln zł, dziesięć lat później dotacja wzrosła zaledwie o 150 000 zł, ale już kwota dla ekstraklasowych koszykarek stopniała w tym czasie o 30 procent.
Dla porównania: Grudziądz na sport zawodowy wydaje 87 zł na głowę mieszkańca, a najhojniejsze pod tym względem w Polsce Polkowice - blisko 320 zł .
To nie budżet miejski jest od utrzymywania zawodowego sportu, powiecie. I to jest prawda, eksperymenty z kupowaniem klubów przez samorządy w Toruniu i Bydgoszczy kończyły się fatalnie: długami, klapami sportowymi. Projekty oparte przede wszystkim na publicznych środkach nie mają racji bytu na dłuższą metę. Nie tędy droga. Miasto powinno natomiast inwestować w infrastrukturę, czyli stwarzać przyjazne warunki dla rozwoju swoich organizacji sportowych.
Inwestycje bez pomysłu. Toruń fatalnym przykładem
Zaglądamy więc do Torunia, który lubi się chwalić wybudowaną za ponad 100 mln Areną Toruń, ale to bardziej kula u nogi niż atut ligowych drużyn. Kibice narzekają na małą funkcjonalność obiektu, kiepskie warunki oglądania widowisk, kluby uciekają przed ogromnymi kosztami, obiekt po prostu nie odpowiada podstawowym potrzebom miejskiego sportu. To hala zbyt duża dla lokalnego sportu i zbyt mała, aby ściągnąć międzynarodowe imprezy sportowe i na siebie zarabiać.
Pod tym względem Bydgoszcz ma zdrowsze podejście do tematu. Kilka lata temu do monumentalnej Łuczniczki dobudowało funkcjonalną i mniejszą Sisu Arenę. Astoria płaciła w ostatnim sezonie ryczałtowo nieco ponad 10 000 zł miesięcznie za użytkowanie tej hali. Twarde Pierniki musiały w tym czasie wykładać 15 000 zł.... za jeden dzień meczowy! To jedne z najwyższych stawek w lidze koszykarzy.
Za błyszczącą elewacją Areny Toruń już tak pięknie nie jest. O remont od lat błagają stadion miejski i boisko dla hokeistów na trawie. Najlepsi lekkoatleci uciekli już z miasta i ostrzegają, że stara bieżnia jest niebezpieczna dla zdrowia. Potwierdziły to techniczne badania Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Z kolei boisko dla laskarzy nie nadaje się do użytku po każdym deszczu, a przecież gospodaruje tam najbardziej medalowa drużyna w sportowej historii Torunia.
Toruń lubi szafować promocyjnym hasłem „miasto sportu”. Brzmi atrakcyjnie, ale aktualnie nie oddaje rzeczywistości. Statystyka wygląda nieźle: cztery drużyny w najwyższej klasie (koszykarze, koszykarki, hokeiści i żużlowcy, do tego jeszcze futsal). Problem w tym, że - z wyjątkiem żużlowców - wszystkie kluby klepią biedę. Koszykarze w ostatniej kolejce uratowali się przed spadkiem, trzy lata temu tylko pandemia i skrócenie sezonu uratowały przed degradacją koszykarki, hokeiści od lat błąkają się blisko dna swojej ligi, a żużlowcy są niechlubnym przykładem, że wielkie pieniądze wcale nie gwarantują sukcesów.
Czas na wnioski. Kibice zasługują na więcej!
W Toruniu i Bydgoszczy to już niestety stan permanentny i jest źródłem nieustannej frustracji kibiców. Udane projekty sportowe mają charakter sezonowy, niewielkie w skali potrzeb publiczne [pieniądze bywają często marnotrawione bez kontroli samorządów, a kolejne porażki nie prowokują do przemyśleń i wniosków.
Szkoda, bo przykład w niedalekim Włocławku najlepiej pokazuje, ile sportowa organizacja może oznaczać nie tylko dla wizerunku miasta, ale również inspirowania i rozwoju lokalnej społeczności.
OKIEM EKSPERTA
dr. hab. Dominik Antonowicz, profesor UMK, autor wielu publikacji na temat kibiców i sportu
Wyniku w sporcie zespołowym nie sposób zaprogramować, ale długotrwały brak sukcesów musi skłaniać do pewnej refleksji na temat rozwiązań politycznych i zarządczych w obszarze profesjonalnego sportu. Wynik w rozgrywkach klubowych warunkowany kilkoma czynnikami, a przede wszystkim wysokością budżetu, która w polskich warunkach oznacza przede wszystkim finansowanie ze strony samorządów oraz spółek skarbu państwa. Pieniądze samorządowe są rozproszone na wiele klubów i dyscyplin. Większa koncentracja na kilku dyscyplinach mogłaby przynieść szybkie efekty w postaci dobrych wyników, ale jednocześnie koszt społeczny i polityczny takich działań byłby ogromny. Nie można zapominać, że w tle każdej profesjonalnej drużyny (poza żużlem) są dziesiątki, jeśli nie setki młodych adeptów tej dyscypliny, z których wielu chciałby profesjonalnie uprawiać sport.
Miejskie pieniądze bardzo często muszą pokryć koszty sportowej infrastruktury, której Toruń i Bydgoszcz mają sporo. Utrzymanie hal, stadionów i lodowisk jest kosztowne i często miasta jedną ręką dają klubom pieniądze, a drugą je odbierają za infrastrukturę. Paradoksalnie, im lepsza infrastruktura, tym więcej kosztuje dany klub.
Bydgoszcz i Toruń wykładają fundusze na organizację dużych imprez sportowych, co buduje ich wizerunek, ale bardziej eventowy niż sportowy.
I na końcu jest kwestia zarządzania klubami sportowymi, które w wielu przypadkach pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście, są kluby dobrze zarządzane, których dokonania znacząca przewyższają posiadany potencjał, ale często kluby to prywatne folwarki prezesów i ich otoczenia, które działają według logiki oblężonej twierdzy i tym samym zmniejszają swoje szanse na sukces.
