
Ofiary deportacji upamiętnia tablica, którą odsłonięto na pl. Kościeleckich 27 grudnia 2013 roku
(fot. Andrzej Muszyński)
Jeszcze wiele lat po śmierci synka Elżbieta Słomska tak mówiła: - Gdyby Niemcy pozwolili zabrać mi pierzynę, Mirek na pewno by żył.
Tylko w czerwcu 1944 r. w rodzinie Słomskich były dwa pogrzeby. W obcej ziemi, z dala od rodzinnego domu, spoczął Franciszek, senior rodu, po nim jego córka Ludwika. Cztery lata wcześniej, na wygnaniu, zmarł 7-letni Mirek Słomski.
- Historia mojej rodziny jest naznaczona deportacjami - zaczyna opowieść Zdzisław Słomski z Rynarzewa. Jest kolejną osobą, która odpowiedziała na nasz apel o pomoc w odszukaniu rodzin deportowanych do Generalnego Gubernatorstwa w latach 1939-1941.
Rodzice pana Zdzisława - Franciszek jr. i Elżbieta z Jankowskich pochodzili z Pomorza Gdańskiego. - Dziadek Franciszek miał w Tuszynach koło Świekatowa gospodarstwo. W sąsiedniej wsi mieszkali Jankowscy, rodzice mojej mamy.
Ślub Elżbiety i Franciszka jr. odbył się w 1930 roku, w Bydgoszczy, w kościele na pl. Piastowskim. - Wiem, że mama mieszkała na ulicy Wileńskiej. Tam też znajdował się zakład fryzjerski, w którym pracowała - opowiada Zdzisław Słomski.
Kiedy wybuchła wojna, małżonkowie mieli jednego syna Mirosława. - Prawdopodobnie tata wywiózł mamę i Mirka z Bydgoszczy do dziadków, do Tuszyn. Stamtąd cała rodzina została deportowana do Pruszkowa pod Warszawą zimą 1939 roku.
Na wygnaniu znaleźli się: Franciszek (senior) i jego żona Julianna, ich syn Franciszek z rodziną - żoną Elżbietą i synem Mirosławem, oraz dwie córki Julianny i Franciszka, w tym Ludwika ze swoją córką Czesławą. Widzimy ich na zdjęciu. Choć zatrzymana w kadrze tragedia może szokować, to jednak zdecydowaliśmy się opublikować tę fotografię. Jest bowiem dowodem represji niemieckiego okupanta.
Początek pobytu na wygnaniu był dla Eli i Franciszka tragiczny. Zimą 1940 r. na zapalenie płuc zmarł ich 7-letni synek. - Mama rozpaczając mówiła, że gdyby okupanci pozwolili zabrać jej pierzynę, to Mirek na pewno by żył - wspomina pan Zdzisław.
W Pruszkowie Słomscy zostali dokwaterowani do rodziny Gajców. - Rodzice bardzo się z nimi zaprzyjaźnili. Gdy ja się urodziłem (rok 1943) Stanisława Gajc, która była rodowitą warszawianką, została moją matką chrzestną.
Śmierć dziecka nie była jedyną tragedią, jaka dotknęła Słomskich. 6 czerwca odszedł senior rodu, a dwadzieścia dni później jego córka. - Mama nigdy nie zaakceptowała Pruszkowa. Była Pomorzanką z krwi i kości. Przekonała rodzinę Gajców, by po wojnie przyjechali do Bydgoszczy. Razem mieszkaliśmy na Długiej - kończy panZdzisław.
Czytaj e-wydanie »