- To bzdura! Kto wytrzyma tyle godzin w pracy - komentowali Czytelnicy, którzy wzięli udział w naszym dyżurze telefonicznym.
Temat wzbudził duże emocje. Dlaczego w ogóle go poruszyliśmy?
Otóż dlatego, że unijni ministrowie pracy optują za wprowadzeniem w życie tzw. klauzuli opt-out. Mówi ona, że za zgodą pracownika, będzie można mu wydłużyć tydzień pracy nawet do 65 godzin. Polskie przepisy zezwalają na stosowanie tej klauzuli (od 1 stycznia tego roku) w przypadku lekarzy. Nie zmienia się jednak norma czasu pracy. Czyli klauzula pozwala jedynie elastycznie gospodarować czasem w ramach normy.
Takie jest prawo
Obecnie czas pracy nie może przekraczać ośmiu godzin na dobę i przeciętnie 40 godzin w tygodniu. Natomiast tydzień roboczy, łącznie z godzinami nadliczbowymi, nie może być dłuższy niż 48 godzin. Mówi o tym art. 129 Kodeksu pracy.
Roman ze Świecia mówi wprost: - To, co proponują unijni urzędnicy, jest chore. Już teraz Polacy i Irlandczycy pracują najdłużej spośród wszystkich narodów Unii Europejskiej, czyli 48 godzin tygodniowo. Nie jest sprawiedliwe, by jeszcze wydłużać nam tydzień pracy. Proponuję, by na przykład Niemcom i Holendrom dodać kilka godzin pracy tygodniowo. Obecnie ich czas pracy wynosi odpowiednio 40 i 38 godzin. Nic by im się nie stało, gdyby popracowali trochę dłużej.
Wtóruje mu pan Jan T. z Chojnic. - Unijni ministrowie wymyślili kolejne, przepraszam za wyrażenie, durne prawo. Osiem godzin dziennie w pracy to już dużo. Kolejne to już byłaby przesada, nawet jeśli pracownik wyraziłby na nie zgodę. Organizm ludzki ma swoją wytrzymałość. Zmęczony człowiek jest nieefektywny, może popełniać błędy. Na przykład, nie chciałbym być operowany przez lekarza, który jest na nogach od kilkunastu godzin i właśnie skończył nocny dyżur - opowiada chojniczanin.
Ludwika Seroczyńska z Nowego Miasta Lubawskiego mówi krótko: - Zdenerwowałam się bardzo, gdy przeczytałam, co proponuje nam Unia. Mam nadzieję, że te plany nie zostaną wcielone w życie. Prawo do wypoczynku jest jednym z fundamentalnych przywilejów każdego pracownika - nie ma wątpliwości nasza Czytelniczka.
To żadna zachęta
Marian z Bydgoszczy, który przedstawia się jako stały Czytelnik "Pomorskiej", mówi, że pracuje w fabryce po osiem godzin dziennie, także w soboty i niedziele. - Po powrocie do domu jestem skonany. Za żadne pieniądze nie zgodziłbym się pracować dłużej. Zarabiam marnie. Żadnych widoków na lepszą pracę nie mam. Tak więc dodatkowe 100 czy 200 złotych miesięcznie to dla mnie marna zachęta - przekonuje nasz rozmówca.
Jego zdanie podziela Małgorzata z Golubia-Dobrzynia. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci w wielu szkolnym. Jej mąż dwa lata temu zginął w wypadku samochodowym. Po mężu otrzymuje zasiłki na syna i córkę. - Choć zarabiam całkiem nieźle, to nam się nie przelewa. Jedzenie jest coraz droższe, rachunki za prąd, gaz, mieszkanie też ciągle rosną. Poza tym, co miesiąc, płacę 450 złotych opiekunce moich dzieci. Niestety, obie babcie mieszkają ponad sto kilometrów od Golubia-Dobrzynia, więc nie mogę liczyć na ich pomoc. Dlatego też, nawet gdyby pracodawca obiecywał mi złote góry za to, że zostanę każdego dnia dłużej w pracy o godzinę, dwie, nie zgodziłabym się. Dla mnie dzieci są najważniejsze. Żadne pieniądze nie zrekompensują mi rozłąki z nimi - mówi pani Małgorzata.
W weekendy po godzinach
Z kolei Agnieszka z powiatu bydgoskiego byłaby gotowa pracować dłużej. - Oczywiście pod warunkiem, że pracodawca dobrze by mi wynagrodził takie poświęcenie. Każdy dodatkowy grosz mi się przyda. Pracuję w sklepie. Co miesiąc zarabiam 980 złotych na rękę. Chętnie dorobiłabym z 200-300 złotych. Mogłabym siedzieć po godzinach nawet w weekendy.
Zadzwoniła do nas również Celina w Włocławka. Jej mąż jest lekarzem. W lutym tego roku podpisał tzw. klauzulę opt-out. - Bardzo sobie chwali możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy - słyszymy.
Komu podsunąć do podpisu
Marka z Aleksandrowa Kujawskiego wcale nie dziwi propozycja unijnych ministrów pracy. 65 godzin pracy tygodniowo? Żaden problem. - Jestem emerytem. Mam już ponad siedemdziesiąt lat. Pracowałem jako magazynier. Zdarzało się, że w tygodniu spędzałem w robocie nawet 70 godzin. Taka była konieczność. Gdy przyjeżdżały ciężarówki z towarem, trzeba było siedzieć po godzinach i je rozładować. Przecież nie mogłem powiedzieć szefowi, że wychodzę do domu, bo właśnie minęło osiem godzin, czyli tyle, ile powinien dziennie pracować. Dlatego też jestem za tym, by klauzulę opt-out podpisywali między innymi magazynierzy i pracownicy transportu. Nie uważam, by było to konieczne w przypadku urzędników czy pracowników biurowych - słyszymy.
Natomiast pani Regina z Bydgoszczy wspomnianą klauzulę podsunęłaby do podpisania nauczycielom. - Co to znaczy, by pracowali zaledwie osiemnaście godzin tygodniowo?! Oczywiście zaraz pewnie usłyszę ich tłumaczenia, że kolejnych tyle godzin tygodniowo pochłania im sprawdzanie w domu klasówek czy przygotowywanie się do lekcji. Jednak przedstawiciele innych zawodów też pracują w domu, po godzinach. Tymczasem ich tygodniowy etat wynosi czterdzieści, a nie osiemnaście godzin.
Wszystkim moim rozmówcom dziękuję za udział w dyżurze.