
Zaczęło się od ogniska, które nastolatki urządzili na posesji jednego z chłopców. Bawili się, żartowali. Niektórzy pili też alkohol. Około godz. 1 zaczęli dogaszać ogień. Tak podobno jeden z chłopców powiedział mamie, która do niego zatelefonowała, aby zapytać o której wróci do domu. Miał być wkrótce. Nie dotarł, bo gdy mieli rozejść się ktoś rzucił hasło, by pojeździć po okolicy. Jeden z chłopaków zorganizował kluczyki do auta ojca. Dziewięć osób wsiadło do pięcioosobowego renault.

- Około godziny 2 w nocy samochód uderzył bardzo mocno bokiem w drzewo - mówi mł. kpt. Tomasz Guzek, oficer prasowy PPSP w Chełmnie. - Był bardzo rozbity. Uderzenie nastąpiło w tylne drzwi, a tam działała największa siła. Renault rozerwał się za fotelami kierowcy i pasażera. Gdy dotarliśmy na miejsce nie było w nim nikogo. Dwie osoby poszkodowane chodziły wokół wraku. Były w szoku. Udzieliliśmy im pierwszej pomocy. Na jezdni leżały dwa ciała, a po oświetleniu terenu, w pobliskim rowie znaleźliśmy kolejne. Rozrzucone były na przestrzeni 30 - 40 metrów. Osoby te nie dawały oznak życia. Lekarz stwierdził zgon siedmiu. Ci, którzy przeżyli zostali odwiezieni do szpitali.

Dziewczyna trafiła do chełmińskiej lecznicy, z kolei chłopak - do szpitala w Grudziądzu.

- Nastolatka nie doznała obrażeń ciała, więc po badaniach lekarz zdecydował, że nie jest potrzebna hospitalizacja - mówi Mariola Burc, dyrektor chełmińskiego szpitala. - Od razu opuściła szpital.
Była trzeźwa. Nie można tego powiedzieć o chłopaku, który także uszedł z życiem.