Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dróżnicy pod Otłoczynem mogli tylko czekać na katastrofę

Magdalena Stremplewska [email protected] tel. 55 61 999 13
Zmiażdżone lokomotywy i wagony
Zmiażdżone lokomotywy i wagony fot. archiwum kolejowe
19 sierpnia 1980 r. nad ranem rozdzwonił się telefon w domu Kazimierza Janickiego, naczelnika toruńskiej lokomotywowni. Dyżurny dyspozytor trakcji zameldował mu: "Zderzyły się dwa pociągi, w tym osobowy z naszą obsadą. Sytuacja jest dramatyczna".

Po kilku minutach pod domem Janickiego był już służbowy samochód. Szybko dotarł na miejsce katastrofy. - Już na pierwszy rzut oka było widać, że nasz pociąg ratunkowy tu nie wystarczy. Trzeba było wołać pomoc z Bydgoszczy i Zajączkowa Tczewskiego. Ich pociągi ratunkowe miały cięższe uzbrojenie, większe dźwigi, które mogły podnosić całe lokomotywy - mówi Janicki.

Mieli 8 sekund na reakcję

Tragedia rozegrała się o świcie. O godzinie 4:18 ze stacji Toruń Główny odjechał opóźniony o ok. 40 minut pociąg osobowy do Łodzi Kaliskiej. Miał dwa wagony doczepione z pospiesznego z Kołobrzegu. Kilka minut później ze stacji kolejowej Otłoczyn w kierunku Torunia bez zezwolenia ruszył pociąg towarowy. Jego maszynista minął sygnał "Stój" na semaforze, rozpruł rozjazd krzyżowy i wjechał na lewy tor. Dyżurny stacji zawiadomił o tym posterunek w Brzozie Toruńskiej. Było już jednak za późno. Chwilę wcześniej, tym samym torem, przez Brzozę przejechał osobowy do Łodzi. Zmierzał wprost pod koła towarowca. Z maszynistami nie było wówczas łączności. Dróżnicy mogli tylko czekać na tragedię.

Po około sześciu minutach jazdy pociągu towarowego i około dwóch od minięcia przez pociąg osobowy Brzozy Toruńskiej, nastąpiło czołowe zderzenie. Była 4.30. Jak później wyliczono, maszyniści, od momentu, gdy się zorientowali, że jadą tym samym torem, mieli najwyżej 8 sekund na reakcję.

Nigdy tego nie zapomną

- Lokomotywy były spiętrzone. Tabor - zakleszczony, poprzewracany. Zwłoki leżały dookoła. Niektóre były pod taborem, inne z niego zwisały. Do dzisiaj mam to przed oczami: jeden z pasażerów wisiał na lokomotywie za nadgarstek. Nie miał głowy i nóg. Tego dnia widziałam różną śmierć - mówi z trudem Kazimierz Janicki.
- To wyglądało tragicznie. Ranni ludzie biegali dookoła, szukali swoich krewnych. Zewsząd było słychać jęki i płacz - wspomina Janusz Cetler, lekarz, który feralnego dnia miał służbę w kolejowym pogotowiu.

Wiesław Popławski, emerytowany strażak, miał wtedy 21 lat. Był na miejscu już kwadrans po piątej. - Pamiętam mgłę, która unosiła się nad wąwozem. To był wstrząsający widok. Do południa z kolegami pomagaliśmy przy wynoszeniu zwłok. Nie mieliśmy nawet rękawic. Gołymi rękoma wyciągałem z wagonów rozczłonkowane ciała. Do dziś trudno mi to wszystko ogarnąć - tłumaczy.

Wspomina szczególnie dwie pasażerki. - Starsza pani opowiadała, że podróżowała z wnuczką i mężem. Chwilę przed zderzeniem wyszła do toalety i to jej uratowało życie. Jej rodzina zginęła. Druga kobieta - młoda i piękna dziewczyna była przygnieciona wagonem, który wpadł na skarpę. Sami nie mogliśmy jej wyciągnąć. Trzymaliśmy ją za rękę, rozmawialiśmy z nią. Cały czas była przytomna. Zmarła przed południem, kilkadziesiąt minut przed przyjazdem ciężkiego sprzętu, który uniósł ten wagon. Do dziś mam przed oczami jej twarz - mówi Popławski.

Rannych odwożono do szpitali w Aleksandrowie Kujawskim, Włocławku i Toruniu. Ciała układano w rzędzie na skarpie. - Myślałem, że to się nigdy nie skończy. Zwłok ciągle przybywało. Słońce prażyło strasznie. Trudno było to wytrzymać - wyjaśnia Janicki, który pracował w wąwozie przez trzy dni.

Nie byłam gotowa na tę śmierć. Zostałam sama z dwójką małych dzieci

Dlaczego ruszył bez pozwolenia?

Na miejscu zginęło 65 osób, 64 zostały ranne, w tym 20 poważnie. Dwie z nich zmarły w szpitalu. Uznano, że winnym katastrofy był maszynista pociągu towarowego, który wyjechał ze stacji Otłoczyn bez pozwolenia. Nie ustalono, dlaczego to zrobił. Na pewno był trzeźwy. Wiadomo też, że w chwili wypadku był już od ponad doby na służbie, po tym jak sfałszował dokumentację dotycząca czasu pracy. Śledztwo umorzono, bo mężczyzna zginął na miejscu. W szpitalu zmarł zaś, nieodzyskawszy przytomności, jego pomocnik.

W miejscu tragedii, w lesie przy drodze krajowej nr 1, ok. 2 km za Brzozą w kierunku Włocławka, stoi dziś ponad dwudziestotonowy głaz, krzyż i pomnik. To fragment torowiska z odbojnikiem kolejowym. Na podkładach do niedawna były mosiężne tabliczki z nazwiskami ofiar. - To przykre, że ktoś się pokusił, by ukraść taki symbol - mówi emerytowany kolejarz.
W czwartek, w trzydziestą rocznicę wypadku, o godz. 10 mszę św. odprawi tam biskup Andrzej Suski. Odsłonięta zostanie także tablica upamiętniająca ofiary. Chętni do udziału w uroczystościach będą mogli dojechać na miejsce specjalnymi autobusami. Informacji organizacyjnych udzielają Marcin Swaczyna i Beata Czepiel z Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu. Telefony kontaktowe: 56 621 84 90, 56 621 85 99, 56 621 82 14, 56 621 84 49.

Przeczytaj! Wypadek w Otłoczynie

Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska