https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dusza włóczykija

rozmawiała i fot. Liliana Sobieska
Dominika Augustyn i Przemek Kyć - z  krakowskiego Teatru Małych Form, po spektaklu  w Górznie. Chwila odpoczynku i można jechać  dalej.
Dominika Augustyn i Przemek Kyć - z krakowskiego Teatru Małych Form, po spektaklu w Górznie. Chwila odpoczynku i można jechać dalej.
Rozmowa z Dominiką Augustyn krakowską aktorką goszczącą w Górznie

- Przyjechała pani do Górzna, aby z kolegą wyłącznie do dzieci. To reguła, że pokazujecie się w tak symbolicznej obsadzie?

- Zawsze to tak wygląda, gdy działamy w ramach małych form teatralnych. Sztuk "Złota rybka" napisana jest na dwójkę aktorów. Zdarza się, że gramy kilka ról podczas jednego przedstawienia. Stąd też mnogość kostiumów i błyskawiczne zmiany dekoracji. Wszystko to kwestia wprawy. W pracy pomaga nam menażer, który się nami opiekuje, załatwia rozmaite formalności, jest kierowcą. Czasami ma więcej roboty niż my.

- Takich zespołów jak wasz jest więcej?

- W Krakowie kilkanaście. W repertuarze mamy ponad dwadzieścia różnych bajek. Każdy zespół ma swoje ulubione, ale też nie zawsze zespoły są stałe. Sama znam osiem bajek, w których grywam. Moja ulubiona to zbiór śląskich legend pod tytułem "Skarbnikowe dary". Utrzymane są w mocno śląskim, kopalnianym klimacie, czasem odtwarzane w tamtejszej gwarze.

- Jesteście typową objazdową trupą teatralną. Można więc powiedzieć, że pędzicie trochę cygańskie życie.

- Jest to swoisty urok tej pracy. Zazwyczaj nie ma nas w domu pięć dni w tygodniu. To zajęcie dla ludzi mających duszę włóczykija, których nie trzyma nic. Po prostu obywatele świata. Trzeba to lubić, wręcz kochać aby zdecydować się na taką pracę. Dla wielu taka forma byłaby zbyt uciążliwa. Ale dla szukających przygody to wspaniała praca!

- Spektakle teatralne, w jakich gracie odbiegają nieco charakterem od tych typowych, do których większość z nas przywykła.

- Często polegają na interaktywnym udziale dzieci w granych przez nas sztukach. Bierzemy je na scenę, bawimy się z nimi. Podpowiadamy rozmaite rozwiązania scenicznych problemów, które nawet w życiu mogą się przydać. A wszystko tworzy wspólną zabawę.

- Jak na wasze przedstawienia reaguje dziecięca publiczność?

- Różnie bywa. Przedstawienia przeznaczone są dla bardzo małych, kilkuletnich dzieci do nastolatków. Znane bajki pokazujemy w troszkę inny sposób, dostosowany do ery telewizji i komputerów. Niestety, żywa bajka umiera. Rodzice nie czytają ich dzieciom i my staramy się wstrzelić w tę lukę. Jesteśmy tak kształceni w zawodzie aktorskim, aby dostosowywać się do konkretnej publiczności. W przypadku dzieci młodszych, które jeszcze nie miały kontaktu z żywym teatrem, robimy wszystko delikatniej, z przyciszoną muzyką, odpowiednią dla malutkiego człowieczka. Kiedy gramy dla starszych i młodzieży - można pójść na całość. Przyznam, takie spektakle lubię najbardziej. Zdarzają się nieprzewidziane momenty, jakich nie uwzględnia najśmielszy scenariusz.

- Każdy wasz występ to ogromny wydatek energetyczny?

- Energii dużo tracimy, ale dobrze jemy! Zdarzają się jednak kontuzje, kiedy podłoże i buty są śliskie. Kiedyś grając w ogromnej hali gimnastycznej pośliznęłam się, upadłam. Później przez następne dwa tygodnie goiłam obolałe kolana. Mój kolega Przemek Kyć, prawie podczas każdego przedstawienia zalicza jakieś upadki i też ma zdarte kolana. Musimy być dość elastyczni i sprawni fizycznie. Bywa, że w pięć minut trzeba się przebrać, złożyć, spakować, pojechać na kolejne przedstawienie i zacząć wszystko od nowa. Żyjemy z zegarkiem w ręku.

- Rekord zagranych przedstawień w ciągu jednego dnia...

- Najgorętszy okres to okolice świąt, mikołaje, zabawy karnawałowe. Zdarzyło się jednego dnia zagrać dziewięć spektakli. Po powrocie do domu weszłam pod zimny prysznic, który otrzeźwił mnie na tyle, że byłam w stanie dojść do łóżka, paść i zasnąć kamiennym snem. Ale zdarza się, że nocą śnię swoje nowe role.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska