Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa miliony euro

Jacek Deptuła
Roman Nowakowski zniknął z żoną Ewą w niemieckim - jak mówi - Trójkącie Bermudzkim w styczniu 1990 roku.

     Trójkąt Bermudzki zamyka się między prokuraturą w Karlsruhe, Prokuraturą Generalną w Stutgarcie i Ministerstwem Sprawiedliwości w Badenii-Wittenbergii.
     Oboje mieli po trzydzieści lat i owczarka niemieckiego w rodzinie. Więc dostali dobre niemieckie papiery. Dlaczego wyjechali, kiedy akurat w Polsce wybuchała niepodległość? Po prostu - chcieli żyć w normalnym państwie, mieć normalną pracę, zarabiać normalne pieniądze i mieć normalną, przewidywalną przyszłość. Po trzynastu latach pobytu w RFN skarżą to normalne państwo - Bundesrepublik Deutschland - w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Żądają dwóch milionów euro odszkodowania.
     Polak potrafi
     
Typowa droga polskiego emigranta: pokój w tanim hotelu, mozolna nauka niemieckiego, pierwsze kontakty, wreszcie praca. - Przez trzy pierwsze lata - opowiada Nowakowski - mieszkaliśmy z żona i córką w pokoju hotelowym, w małym miasteczku pod Karlsruhe. Uczyliśmy się języka, dostawaliśmy zasiłek socjalny. Perspektywy były niezłe.
     Po roku Roman, chłop w sile wieku, inteligentny, rzeczowy, znalazł pracę ślusarza w małej firmie produkującej windy. Był szczęśliwy, choć praca była ciężka i nie najlepiej płatna. Pracował po dwanaście, ba - szesnaście godzin na dobę, bo wreszcie miał jakąś perspektywę. - Nie skarżyłem się - mówi hardo Nowakowski, choć wyraźnie widać po nim ślady głębokiej depresji. - Ale sytuacja finansowa była ciągle kiepska. Wydawało mi się, że złapaliśmy Pana Boga za nogi, kiedy żona właściciela firmy, Szefowa, zaproponowała mojej żonie pracę sprzątaczki. Ambicje - ambicjami, ale żyć trzeba.
     I wtedy zaczął się koszmar. Tak, zdawał sobie sprawę, że jest w firmie wykorzystywany, wiedział, że haruje za dwóch. Jeszcze rok, dwa - i na pewno się odbiją. Zresztą, kapitalizm to nie ochronka dla mięczaków. Ale na szykanowanie żony już nie mógł spokojnie patrzeć. - Najpierw miała sprzątać kilka pomieszczeń biurowych - tłumaczy drżącym głosem. - Po kilku miesiącach zakres obowiązków znacznie wzrósł, aż skończyło się na sprzątaniu całego zakładu za te same pieniądze. Włącznie z myciem samochodów Szefowej i jej rodziny.
     Długie ręce szefowej
     
Ewa: - Szykany i kłótnie były na porządku dziennym__. - Roman próbował mnie bronić, aż usłyszał, że muszę bezwarunkowo spełniać wszystkie polecenia Szefowej. I tylko to może nas uratować.
     Znaleźliśmy się bowiem w obozie pracy, brakowało tylko napisu "Arbeit Macht Frei"... - mówią. Dzień zaczynał się dla nich o 5.30 rano, kończył o osiemnastej, a często dwudziestej.
     Po trzech latach nie mogli już żyć w pokoju hotelowym, córka dorastała. Wynajęli mieszkanie. Mieli zapłacić kaucję 2100 marek, ale umówili się z właścicielem, że spłacą tę sumę później. Niebawem okazało się, że na polecenie szefowej bank przelał te pieniądze właścicielowi. Z ich konta, bez ich zgody. Co jest grane?! Roman pobiegł do banku, gdzie usłyszał, że takie było polecenie Szefowej. Jest pewien, że właśnie wtedy przejrzał jej grę: im bardziej będzie kontrolowała ich życie (i konto), im trudniejszą sytuację finansową będą mieli - tym łatwiej będzie utrzymać przy sobie nowo- czesnych niewolników. - Krótko mówiąc - twierdzą zgodnie - zaczęła manipulować ich życiem. To osoba majętna, ustosunkowana w miasteczku, finansowała miejscowe CDU, chwaliła się znajomościami w Bundestagu.
     Pewnego dnia czara goryczy się przelała. Szefowa rozpętała Ewie piekielną awanturę. Krzyczała, że więcej jej nie potrzebuje, że ma jej dość. Szybko podjęli decyzję, że Ewa odejdzie z pracy. Ale Szefowa wpadła w szał. Groziła, że ich zniszczy i nie będą mieli z czego żyć. Ewa następnego dnia pojawiła się w Urzędzie Pracy, by zarejestrować się jako bezrobotna. Twierdziła, że otrzymała "słowne wymówienie z pracy". Tymczasem tego samego ranka Szefowa wpadła do Romana z awanturą, dlaczego Ewy nie ma w pracy. "Bo ją pani wyrzuciła" - usłyszała.
     Wkrótce Ewa otrzymała pisemne wymówienie z uzasadnieniem: "Porzucenie pracy". Kiedy skierowali sprawę do sądu, Roman usłyszał, że jego dni w firmie są policzone. Tuż przed rozprawą zobczyli, w jak dobrej komitywie jest Szefowa z sędzią prowadzącym sprawę. Przegrali.
     Danke...
     
Roman wytrzymał u Szefowej jeszcze rok. Ona go potrzebowała, on nie miał wyjścia. Któregoś dnia Roman zasłabł w pracy, lekarz stwierdził uszkodzenie dwóch kręgów. Dostał tydzień zwolnienia, które wysłał pocztą. Drugie zwolnienie, też na tydzień, zaniósł osobiście, bo tak życzyła sobie Szefowa. Zadzwoniła do niego z wymówkami, że bierze chorobowe, kiedy jest tyle pracy. Więc Roman poszedł z drugim zwolnieniem osobiście. W gabinecie Szefowej była jej córka w ciąży i majster. Oboje przysłuchiwali się rozmowie. Po przyjęciu zwolnienia szefowa wpadła w w szał. - Wymyślała mi od najgorszych, krzyczała, że nas zniszczy. Więc walnąłem pięścią w stół i odwróciłem się na pięcie - _mówi Roman.
     Dwa dni później dostał pismo o zwolnieniu. Za porzucenie pracy i... próbę napaści na jej ciężarną córkę. Świadkiem był majster.
     
- Najbardziej zabolało mnie nie to, że straciłem pracę, ale opinię. Że niby jestem zdolny do pobicia kobiety w ciąży... Przecież, jeśli ktokolwiek chciał mnie zatrudnić, telefonował do Szefowej. I później mówił "danke".
     Sprawa trafiła do sądu. Roman kiepską niemczyzną usiłował się bronić, ale przesądziło zeznanie córki szefowej. Powiedziała tylko: "Tak, bałam się o moje życie i życie nienarodzonego dziecka". To wystarczyło. Usiłował prosić o zmianę sędziego, ale był bez szans. Adwokat, jak to adwokat - rozkładał bezradnie ręce. Grzywna, trzymiesięczne pozbawienie zasiłku. Po raz pierwszy poznali z Ewą, co znaczy głód.
     Przegrany proces wywołał reakcję łańcuchową: wymówienie mieszkania, wypowiedzenie konta bankowego. Bank zażądał natychmiastowej spłaty zadłużenia.
- W rezultacie ograbiono nas ze wszystkich pieniędzy, nawet tych na polisach ubezpieczeniowych na życie. Zabrano nawet siedmioletni wkład na budowlanej książeczce oszczędnościowej.
     Pukanie spod dna
     
Zostali na lodzie. Bez pieniędzy, bez pracy. Do kraju nie było sensu wracać, bo przecież córka chodziła już do niemieckiej szkoły. Dzień w dzień zastanawiali się, jak wydobyć się z dna.
     Ale najgorsze miało ich dopiero czekać. Któregoś dnia do mieszkania zapukało dwóch mężczyzn. Jeden z nich mówił po niemiecku z rosyjskim akcentem, drugi był kolegą z pracy z firmy Szefowej. Otworzyła Ewa.
- Rosjanin oznajmił, że jesteśmy winni koledze Romana siedem tysięcy marek. Jeśli tego nie spłacimy - spotka nas nieszczęście.
     
- To był cios poniżej pasa. Nigdy nie pożyczałem od nikogo siedmiu tysięcy marek! - Roman na samo wspomnienie trzęsie się ze złości. - _Pojechaliśmy na policję, zgłoszenie przyjęto.
     Kilka dni później do Nowakowskich zadzwonił ów kolega. Przyznał się, że właśnie zwolnili go z aresztu i chce pogadać z Romanem. Powiedział wprost: za tym stoi Szefowa. (Sprawę umorzono, bo sprawca wyjechał do Rosji).
     Niebawem Roman dostał bardzo dobrą pracę kilkanaście kilometrów od swojej miejscowości. A kilka tygodni później do Nowakowskich trafiło pismo od komornika (niewiarygodne, ale był nim brat Szefowej), że musi spłacać pożyczone 7 tysięcy marek. Do pisma dołączono też wyrok sądu nakazujący zajęcie pensji.
     I znów maraton sądowy. Adwokaci z Ettlingen, którzy przeglądali dokumenty, zapewniali, że sprawa jest wygrana. Bo przecież Nowakowski nie był na żadnej rozprawie przeciwko sobie?! Ale po kilku tygodniach się wycofywali. Roman na oczy nie widział ani aktu oskarżenia, ani wyroku. Wreszcie, po kilku miesiącach starań, dostali kopię orzeczenia. Nie było tam ani słowa o zajęciu pensji Romana... Już pierwsza wizyta w sądzie w Ettlingen była szokiem. Powiedziano mu, że takiej sprawy nie było. Jeśli już - to dokumenty są w sądzie w Stutgarcie. Tam z kolei, że owszem - taka sprawa się odbyła z powództwa cywilnego, ale dokumentacja trafiła do Ettlingen. W Ettlingen odsyłano znów do Stutgartu. W końcu odpisali Nowakowskiemu, że dokumenty są u adwokata strony przeciwnej. Ale każdego miesiąca Nowakowski odbierał nędzne resztki wynagrodzenia. Później była próba samobójcza, leczenie i cztery lata na bezrobociu. Romana i córkę utrzymywała przez cały czas żona.
     - Musi być gdzieś sprawiedliwość - powtarzali sobie Nowakowscy. - Jeśli nie w Niemczech, to w Strasburgu.
     Więc pod koniec 2003 roku napisali:
     "Żądamy 2 milionów euro w ramach odszkodowania od Państwa Niemieckiego za zniszczenie naszego życia, szykany, wieloletnie bezrobocie i niesłuszne oskarżenia (...) Do tego kroku zmusili nas urzędnicy niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, do których zwracaliśmy się o pomoc: Prokuratury w Karlsruhe, Prokuratury Generalnej w Stutgarcie, Ministerstwie Sprawiedliwości w Badenii-Wittenbergii, Ministerstwie Sprawiedliwości w Berlinie.
     Wszystkie nasze skargi zostały zignorowane. Jedynie Ministerstwo Sprawiedliwości w Berlinie odpowiedziało na naszą skargę zwracając nam materiał dowodowy. Poinformowali tylko, że oni w tej sprawie nie mogą nic zrobić, że powinniśmy się zwrócić do ministerstwa Badenii-Wirtenbergii". Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu odpowiedział: sprawę przyjęto.
     Prosimy czekać.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska