- Po lekturze Pana zbioru opowiadań mam wrażenie, że bardzo bliski jest Panu Gdańsk, że traktuje Pan to miasto i ludzi, którzy w nim żyją i żyli jak swoich bliskich. To prawda?
Marek Adamkowicz
z urodzenia gdańszczanin. Dziennikarz, publicysta, prozaik. W latach 2005-2008 sekretarz miesięcznika "Pomerania", obecnie redaktor "Polski. Dziennika Bałtyckiego". Dwukrotny laureat Ogólnopolskiego Konkursu Prozatorskiego im. Jana Drzeżdżona, zwycięzca konkursu na najlepsze
opowiadanie kryminalne o Gdańsku, stypendysta Funduszu im. Izabelli Trojanowskiej dla dziennikarzy zajmujących się tematyką regionalną.
Publikował w "Pomeranii", "Latarni Morskiej" oraz w zbiorze Tajemnica Neptuna. "Szepty" są jego debiutem książkowym.
- Urodziłem i wychowałem się w Gdańsku, więc siłą rzeczy jest mi on najbliższy. To miasto skrojone na "ludzką miarę". Stosunkowo duże, a jednocześnie na tyle kameralne, że na każdym kroku spotyka się znajomych. Myślę, że gdańszczanie mają silną potrzebę identyfikowania się z miejscem, w którym żyją i to ich wyróżnia. Pod tym względem nie jestem wyjątkiem.
- Jest Pan dziennikarzem. Pomogło to Panu w napisaniu tej książki?
- Z pewnością. Gdybym zajmował się czymś innym, nie miałbym tylu okazji do rozmów z ludźmi. Codziennie spotykam się z ich problemami, próbuję je rozwiązać, a to pozwala zorientować się, jak wygląda prawdziwe życie. Łatwiej potem kreślić sylwetki bohaterów literackich.
- Czy postaci, o których Pan pisze: nieszczęśliwe, poniewierane przez wojnę kobiety, uwikłani w losowe zawieruchy mężczyźni, istniały naprawdę?
- Postaci opisane w książce w zasadzie nie mają swoich pierwowzorów. Uważam jednak, że każdą generację łączy wspólnota losów. Pewne doświadczenia czy przeżycia nie są udziałem jednostek, lecz obejmują znacznie większą grupę osób. Dlatego przedstawiając historie, o których Pani mówi nie musiałem uciekać się do zapisu, nazwijmy to, reportażowego i relacjonowania życia ludzi, których znam.
- Wiele z tych postaci przypomina mi ważne problemy społeczne i historyczne podnoszone przez lata, a to że ktoś miał dziadka w Wehrmachcie, a to że losy Niemców i Polaków przeplatały się przez wiele pokoleń. Czy chciał Pan poprzez swoje opowiadania zamknąć usta wszystkim, którzy zdawali się nie dostrzegać złożoności swoich losów - gdańszczan, bydgoszczan, torunian?
- Nie miałem aż takich aspiracji. Opowiadania zawarte w książce po prostu oddają pomorską rzeczywistość ostatnich kilkudziesięciu lat. Dla nas, gdańszczan czy patrząc szerzej - Pomorzan, są to sprawy dość znane i oczywiste. Cieszę się jednak, że otrzymałem wiele sygnałów od czytelników z głębi Polski, którzy mówili, że dzięki "Szeptom" zaczęli inaczej patrzeć na nasz region i jego skomplikowaną historię.
- Pewnie denerwuje Pana, kiedy politycy próbują wykorzystywać ludzkie losy do swoich celów, a na Pomorzu łatwo o takie nadużycia.
- Polityczna gra na emocjach wiąże się albo z cynizmem, albo z niewiedzą. Cynizmu nie da się wybaczyć, ale nad ignorancją można popracować. Chociażby poprzez pisanie takich książek jak "Szepty" i pokazywanie, że rzeczywistość nie zawsze jest czarno-biała.
- Pana historie w "Szeptach" snują się, jakby nostalgicznie przylegają do czytelnika. Właściwie każdy z nas może w nich znaleźć jakiś fragment, który dotyczy i jego losu. Czy kiedy Pan pisał, chciał Pan osiągnąć taki efekt, aby czytelnik, który się zaczyta w Pana opowiadaniu, uzmysłowił sobie, że nie ma jednoznacznych sytuacji?
- Jeśli coś takiego udało mi się osiągnąć, to bardzo się cieszę. Wszystkie opowiadania były pisane z myślą o konkretnej osobie, czyli kobiecie, z którą jestem, więc de facto jest to książka bardzo intymna. Być może owa intymność przenosi się na czytelników i stąd poczucie"przylegania" poszczególnych historii.
- O czym teraz Pan pisze?
- Po wydaniu "Szeptów", odłożyłem pióro. Pisanie jest tylko moim hobby, a na to potrzeba czasu, którego - ze względu na pracę zawodową - niestety bardzo mi brakuje. Potrzebuję też chyba odpoczynku, by nabrać dystansu do literatury w ogóle. Zanim zacznie się pisać, trzeba przecież wiedzieć, co i komu ma się do zaoferowania. Czasami ustalenie tego jest trudniejsze od samego tworzenia...
- Może dalej o Gdańsku? Kocha Pan swoje miasto?
- Gdańsk jest moim mikroświatem. Nie patrzę na niego w kategoriach kochania, bądź niekochania, wolę raczej mówić, że dobrze się tu czuję. To przestrzeń, w której się poruszam na co dzień, a do tego bardzo
inspirująca.
- Coś by Pan w swoim mieście zmienił?
- Ubolewam niezmiennie, że współcześni gdańszczanie mają, tak to oceniam, niewielką świadomość historyczną. Patrzą na miasto przez pryzmat roku 1945, kiedy to Gdańsk powrócił do Polski i zasiedlili go
nowi mieszkańcy. Wciąż trudno im przyswoić dziedzictwo wieków wcześniejszych, choć na szczęście powoli się to zmienia.
- Toruń stara się o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Czy Pana zdaniem ma szanse? Na co powinien postawić?
- Hm, tu mnie pani złapała: trudno mi zachwalać konkurencję, bo o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury ubiega się również Gdańsk i liczę, że go zdobędzie. A jeśli nie, to na pewno będę trzymał kciuki za Toruń.