- Jakie jest prawdziwe oblicze Energi? Konsekwencja i skuteczność z meczu z Wisłą czy bezradność z finału z Lotosem?
- Oba są prawdziwe. Pokonanie Wisły Kraków i awans do finału jest naszym ogromnym sukcesem. Kłopot w tym, że mamy najlepszy zespół w historii toruńskiej koszykówki, ale nie jest jeszcze wystarczająco dobry, żeby w ciągu dwóch dni dwa razy mierzyć się z tak mocnymi przeciwnikami.
- Jaka była recepta na zwycięstwo z Wisłą?
- Tydzień solidnych przygotowań. Miałem wrażenie, że moje zawodniczki lepiej znają zagrywki Wisły od samych rywalek. Przeczuwałem, że tym razem będziemy od nich lepsi. Powinniśmy ten mecz wygrać zdecydowanie szybciej, gdyby nie kilka głupot w końcowych minutach.
- Co się stało w finale z Lotosem? Można mecz przegrać, ale różnicą 30 punktów?
- Nie było czasu na rozbudowane przygotowania. Zawodniczki wiedziały, jak mają zagrać w obronie, w jaki sposób złamać strefę. Problem w tym, że wiedza to jedno, a jej wykorzystanie to coś innego. Gdynianki grają bardzo dynamiczną koszykówkę i powinniśmy szukać przewagi w większym doświadczeniu, zamiast się ścigać. Takie mecze dzień po dniu wygrywają koszykarki ze znacznie wyższymi kontraktami niż u nas. Takie, jakie ma w składzie Lotos. Gdynianki naprawdę grają świetnie, obawia się ich nawet Wisła. A jeśli chodzi o rozmiary porażki...Skoro zawodniczkom nie jest wstyd tak wysoko przegrywać, to dlaczego ja mam się wstydzić?
- Mecz finałowy pokazał, że nie sposób zastąpić w składzie Energi Monikę Krawiec.
- To jedyna koszykarka w drużynie, która potrafi zagrać osiem, dziewięć meczów pod rząd na najwyższym poziomie. Właśnie kogoś takiego zabrakło nam w starciu z Lotosem.
- Co się stało z Perostijską? Najpierw 27 pkt. w półfinale, a przeciwko Lotosowi ani razu nie trafiła z gry.
- Regularności na poziomie 15 pkt. i 10 zbiórek możemy oczekiwać od Kobryn czy Leuczanki, które zarabiają kilka razy więcej. My mamy drużynę taką, na jaką nas stać. Niezłą, ale nie wybitną. Vera w sumie wypadła w Polkowicach przyzwoicie. Czy mamy jej wypominać mecz finałowy? Powinniśmy się raczej cieszyć, że złamaliśmy monopol finałów Wisła-Lotos.