- Nie przyjmują wpłat! - denerwowali się w poniedziałek czekający pod bydgoskim oddziałem Enei Operatora klienci.
Niektórzy z nich, aby uregulować rachunek, przyszli tu już po godzinie 7. Przed godziną 9 stało na ulicy Warmińskiego już około 30 osób.
- Nie powinni zamykać kas w czasie strajku - uważa Bronisława Buzalskaz Bydgoszczy, która czekała w kolejce na otwarcie oddziału. - Okienka takie są bardzo przydatne. Opłaty są wysokie - 2-2,5 złotych.
- Tu nie ma tych dodatkowych kosztów, więc emeryci przychodzą - dodaje emerytka z Bydgoszczy (nazwisko do wiadomości redakcji). - Dwa złote to dla nas wiele! Niesłusznie strajkują. Trzeba się zastanowić, jak te oddziały funkcjonują. Niektórzy siedzą i pobierają pensje. Trzeba zweryfikować, jak to z oddziałem jest. Każdy chce pracować, a im więcej likwidują tym gorzej, ale tak też się nie da.
Strajk ostrzegawczy pracowników Enei Operatora trwał w sumie cztery godziny - od 7 do 9 i od 19 do 21. W tym czasie energetycy nie usuwali awarii w naszym regionie.
- Strajk nie jest groźny - uspokajał w poniedziałek Jan Jendrusik z NSZZ Solidarność. - Pogotowie energetyczne wyjeżdża do każdego z sygnałów. Na miejscu, jeśli istniałoby niebezpieczeństwo, awaria będzie natychmiast usuwana.
Zdaniem protestujących, głównym powodem protestu jest łamanie przez zarząd prawa pracowniczego i porozumień społecznych w firmie. Zdaniem związków, zarząd nie uznaje mediatora powołanego przez ministra pracy. Chodzi też o restrukturyzację firmy.
- W ramach bydgoskiego oddziału jest sześć rejonów dystrybucji - podaje pracownik (chcący pozostać anonimowym). - Trzy z nich - w Nakle, Mogilnie i Chojnicach mają zostać wchłonięte przez Bydgoszcz, Inowrocław i Świecie. Likwidowane mają być też mniejsze posterunki energetyczne. Wydłuży to drogę klienta do firmy i naszą do awarii o 50-60 kilometrów.
Według spółki strajk był nielegalny. - Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa - mówi Dagmara Prystacka, rzeczniczka spółki. - Nie komentujemy, to faza projektu.
