Na dużej scenie zobaczyliśmy wczoraj trzy odcinki tego politycznego thrillera.
Co stałoby się, gdyby tak jednego dnia, a właściwie jednej nocy w różnych okolicznościach zginęli wszyscy (prawie) nasi parlamentarzyści? Zdaniem twórców serialu w pierwszych godzinach na ulicy Wiejskiej odpalanoby fajerwerki, tańczono i śpiewano z radości, ale też byliby i tacy, którzy zapalaliby znicze i płakali. Czyż to nie polskie?
A co dalej? Kłótnie? beznadzieja? Panika?
Czy w tej panice kościoły zapełniłyby się tłumami tych, ktorzy właśnie odzyskali wiarę?
Czy prezydent kraju nie zarzuciłby na siebie biskupich szat twierdząc, że "królestwo jego jest nie z tej ziemi"?
Czy ustawilibyśmy się w kolejce do tarocistów, wróżek, czy nadal wierzylibyśmy w rachunek prawdopodobieństwa?
Oglądając już pierwszy odcinek "Don't mess with Jesus" odpowiedzi na te pytania wydają się oczywiste.
Demirski i Strzępka podają nam je na tacy, pozwalają się śmiać z samych siebie. Śmiać do rozpuku, śmiać do łez. Śmiać tak długo aż na języku poczujemy gorzką, piekącą wręcz pigułkę prawdy.
W przedstawieniu, bowiem, dostaje się po równo wszystkim. Bogatym i biednym, wierzącym i niewierzącym, politykom niezależnie od opcji politycznej, dziennikarzom, urzędnikom, duchownym...
Autorzy zrównują nas wszystkich w jednym ciele umieszczając dziennikarkę telewizyjną i posłankę Pawłowicz. A w innym ciele - dziennikarza patrzącego na ręce władzy i procesującego się z głową państwa oraz samego prezydenta.
W tej ostatniej roli - świetnie zagrał Krzysztof Dracz. Uwagę przykuwa też fantastyczna gra Dobromira Dymeckiego w roli Jezusa.
Dziś zobaczymy "Dolce vita" w reżyserii Kuby Kowalskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego z Opola.
Czytaj e-wydanie »