Gubernator stanu Floryda jest załamany. Wydawało mu się, że opanowano pandemię, spadała liczba zakażeń, ale zaraza może wrócić.
Bo na powitanie wiosny zjechały do Miami Beach tłumy nie tylko młodych ludzi. Bawiono się na plażach, w lokalach, gdzie popadło. Kiedy interweniowała policja tłum zaatakował gliniarzy. Tysiąc osób trafiło do aresztu, władze wprowadziły stan wyjątkowy. Przez kolejny tydzień od godz. 20:00 do szóstej rano będzie obowiązywać godzina policyjna wzdłuż słynnej South Beach, z możliwością przedłużenia do kwietnia, jeśli będzie to konieczne.
Władze mówią, że nie był to typowy tłum wiosenny. To nie tylko studenci, ale także dorośli, którzy chcą się uwolnić w jednym z niewielu stanów, w którym w pełni otwarte są plaże i inne miejsca
Po dniach imprezowania, w tym konfrontacji z policją, urzędnicy Miami Beach uchwalili godzinę policyjną od 20:00 do 6:00 rano, zmuszając restauracje do całkowitego zamknięcia. Ponad połowa z ponad tysiąca aresztowanych pochodziła spoza stanu, mówił przedstawiciel miasta Raul Aguila. Dodał on, że tłumy nie jadły w restauracjach, większość balowała na ulicach.
Wzywano turystów do pozostawania hotelach. Szef policji Miami Beach, Richard Clements, ściągnął posiłki, bo zabawa tłumów wymknęła się spod kontroli. Zdaniem lekarzy najbliższe dni będą dowodem na to, że pandemia nie powiedziała ostatniego słowa, że przybędzie nowych zakażeń koronawirusem.
Burmistrz Miami Beach Dan Gelber powiedział tylko, że ma problemy ze snem w nocy, martwiąc się tym, że imprezy wymknęły się spod kontroli. - Kiedy setki spanikowanych ludzi biegną po ulicach, zdajesz sobie sprawę, że nie jest to coś, co policja może kontrolować - powiedział.
