
Walentemu pomagali strażacy, sąsiedzi. Trzeba było ewakuować zwierzęta.
(fot. Fot. Iwona Woźniak)
Do nieszczęścia doszło w gospodarstwie Walentego Maciejewskiego. To on zauważył wydobywający się z wnętrza dym i zadzwonił po pomoc. Najpierw przyjechały zastępy z Państwowej Straży Pożarnej ze Żnina. W sumie trzy jednostki. Kolejno do akcji dołączali strażacy-ochotnicy z Gąsawy, Złotnik, Białożewina, Nowejwsi, Rogowa, Cerekwicy, Żnina i Złotnik . - W ratowanie dobytku zaangażowanych było ostatecznie około sześćdziesięciu ludzi - opowiada Marek Krygier, koordynator akcji z KP PSP w Żninie.
Na pomoc pospieszyli również sąsiedzi pana Walentego (choćby pan Mioduszewski). - Zgłoszenie przyjęliśmy o 8.22 - relacjonuje Marek Krygier. - Najpierw wyprowadzaliśmy zwierzęta. Do innego pomieszczenia trzeba było ewakuować 32 warchlaki i sześć macior.
Przez wiele godzin paliła się słoma. Strażacy pracowali w bardzo trudnych, ze względu na mróz, warunkach. Akcja zakończyła się o 13.50. - Nie będę tego odbudowywał - mówił wczoraj "Pomorskiej" gospodarz. - Nie kalkuluje się. Poza tym nie mam dla kogo.
Gdyby wróciła harmonia
Walenty Maciejewski zaprosił reportera "Pomorskiej" do domu. Dopiero wówczas dowiedzieliśmy się, co ma na myśli. - Ten pożar to jeszcze nic. Największą tragedią jest choroba w rodzinie..
Jego 58-letnia żona, Halina, miała w 2002 roku udar mózgu. Długo nie mogła się podnieść z łóżka. Była sparaliżowana. Początkowo w prowadzeniu domu pomagał trochę syn, Marek. Na nieszczęście i jego dopadła choroba. Dziś ma 29 lat, cierpi na stwardnienie rozsiane. Od 2007 roku jest przykuty do wózka inwalidzkiego.
Pan Walenty jest właścicielem 38 hektarów dobrej ziemi. I to plony z niej trzymają finansowo rodzinę. Wcześniej dochód przynosiły też świnie. Miał ich 200 - 300. Dziś jest znacznie mniej. Po pożarze zamierza ich nie mieć w ogóle. - Będę się utrzymywał z pola - stwierdził.
Państwo Maciejewscy mają jeszcze dwie córki. Nie mieszkają jednak z rodzicami. Układają sobie życie poza gospodarstwem.
Wszyscy w tej rodzinie są dobrze wykształceni, po wyższych studiach. Walenty po rolnictwie na bydgoskiej ATR, Halina po zootechnice w Lublinie, Marek również po rolnictwie na ATR, Ania po biologii na UMK, a Basia w trakcie studiów fizjoterapii.
Choroba mocno jednak zaburzyła harmonię w tym domu.
Pomoże opiekunka z gminy

Marek Maciejewski, 29 lat (cierpi na stwardnienie rozsiane): - Nic już nie ma. Świń nie ma. Ile dymu... A jakie zanieczyszczenie powietrza!
(fot. Fot. Iwona Woźniak)
Halina: - Sami obrabialiśmy przez lata te hektary. Pochodzę z dużego gospodarstwa, z Białej Podlaskiej. Pracowałam tu jak mężczyzna. Może przez to trochę mniej poświęciłam się dla dzieci... - zamyśliła się, dodając po chwili: - Ale od maleńkości uczyłam je pracowitości i samodzielności. I wpajałam: jak poczujesz pracę fizyczną, będziesz dążył do wiedzy...
Mieszkaniec Gąsawy: - Ludzie mówili Walentemu, żeby przeszedł na rentę strukturalną. Uparł się. Powiedział, że jałmużny nie potrzebuje. A teraz?... Ma dom, gospodarstwo i dwie chore osoby, które wymagają ogromnego wsparcia. W pojedynkę nikt by tego nie udźwignął.
Walenty: - Żyć się nie chce.
Wójt Gąsawy Zdzisław Kuczma: - W związku z nieszczęśliwym pożarem zadecydowaliśmy, że gminna opieka społeczna pomoże państwu Maciejewskim. Już jest przydzielona opiekunka, która nieodpłatnie pomoże w prowadzeniu domu.