Do wypadku doszło 25 czerwca 2013 r. Dzień był deszczowy, a koleżanka Szymona z klasy nie zabrała z domu kurtki. W czasie przerwy pobiegł do bursy, by pożyczyć jej swoją bluzę.
Liczy się każdy dzień
Niestety, biegnąc, uderzył w betonowy filar przed budynkiem, a potem upadł na tył głowy. Nastąpiło zatrzymanie krążenia i niedotlenienie. Szymon Łańcucki, uczeń II LO w Chojnicach, miał wtedy 17 lat i marzył o stomatologii. Gdyby nie ten wypadek, dziś oglądałby zdjęcia ze studniówki i pilnie - był przecież doskonałym uczniem - przygotowywałby się już do matury.
Ale teraz nie ma co gdybać, tylko Szymona rehabilitować. Najpierw chłopak trafił na dwa miesiące na oddział intensywnej terapii jednego z bydgoskich szpitali, a potem do września 2014 roku był w klinice "Budzik" w Warszawie. Teraz jego rehabilitantami są rodzice. Dzięki pomocy darczyńców i odpisom z rozliczeń podatkowych zebrali fundusze na kupno sprzętu do domu i na kilka turnusów rehabilitacyjnych w specjalistycznych ośrodkach.
Przeczytaj również: Pan Grzegorz zaskoczył wszystkich. Po roku wybudził się ze śpiączki, choć szansa nie była duża
Przydałoby się cyberoko
- Staramy się robić jak najwięcej, by Szymon wrócił do zdrowia - opowiada mama Zofia. - W poniedziałek i środę syn ma po cztery godziny zajęć terapeutycznych w domu, we wtorek i czwartek po pół godziny z rehabilitantem na basenie i 2,5 godziny kinezyterapii w Złotowie, a w piątek trzy godziny kinezyterapii w Chojnicach. Oprócz tego ćwiczy też w domu raz dziennie z tatą i raz na miesiąc wyjeżdżamy na dwutygodniowy turnus do Osielska koło Bydgoszczy - tam ma codziennie dwa razy wykonywaną 1,5 godzinną kinezyterapię.
Ostatnio w Osielsku była okazja skorzystać z cyberoka. Państwo Łańcuccy doszli do wniosku, że dobrze byłoby mieć to urządzenie w domu. Dzięki temu urządzeniu mogliby ćwiczyć nie tylko ciało Szymona, ale i funkcje poznawcze umysłu. - Niestety, mimo ciężkiej pracy w urazach neurologicznych często bywa tak, że robimy dwa kroki do przodu, a potem trzy do tyłu - mówią. - Liczy się systematyczność i jakość pracy, ale gwarancji na sukces nikt nie daje.
Pani Zofia przyznaje, że stan Szymona jest o wiele lepszy, ale wszystko odbywa się powoli. - Czasem wydaje się nam, że nic się nie zmienia, ale osoby, które rzadko widzą Szymona - dostrzegają postępy - mówi.
Mama po operacji kolana
Rodzice wciąż myślą, co jeszcze można zrobić, by Szymona wybudzić ze śpiączki. Teraz narzą o fibrotomii w Krakowie. Zakwalifikowali się na nią wstępnie na marzec. - Jesteśmy dobrej myśli, że nie pojedziemy do Krakowa na marne - mówi mama. - Jednak przed podróżą mamy ogromne obawy, bo to wiele godzin jazdy, a Szymon źle znosi długie podróże. Proszę sobie wyobrazić taką podróż w wózku inwalidzkim bez możliwości rozprostowania nóg.
Jak sobie radzą na co dzień? Mimo wszystko zachowują optymizm. - Gdyby nie fakt, że za wszystko musimy płacić, a rzeczywistość ciągle rzuca nam kłody pod nogi, to można byłoby rzec, że zupełnie nieźle - wyznaje mama Szymona. - Mamy samochód przystosowany do przewozu syna na wózka, podnośnik do dźwigania, pionizator, schodołaz, sprzęt do rehabilitacji oraz specjalistyczne łóżko. Tylko siły mniej, a kręgosłupy i ręce coraz bardzie zużyte, bo ludzkich mięśni nie zastąpi żaden sprzęt.
Pani Zofii od dźwigania pękła łąkotka - jest dwa miesiące po operacji kolana, przez ponad miesiąc musiała się oszczędzać. - Najgorsze jest to, że o wszystko trzeba walczyć, nawet o to, co nam z NFZ przysługuje jak przysłowiowemu psu buda - mówi.
Wkrótce więcej o tym, jak pomóc Szymonowi.
Czytaj e-wydanie »