Przed tygodniem Johny van Haeften, londyński antykwariusz, spędził w naszym kraju swój najdroższy weekend. Tak właśnie żartował mówiąc o zaproszeniu na kilka dni od polskiego rządu. Haeften po prostu podarował Polsce "Chłopów w karczmie", dzieło XVII-wiecznego flamandzkiego mistrza Adriaena Brouwera, które kupił za kwotę stanowiącą równowartość 420 tysięcy złotych. - Mam jeszcze na jedzenie! - zapewnił.
Bezinteresowni
Nie był to jedyny w ostatnich latach szlachetny gest na rzecz naszej kultury. Wcześniej muzeum na Florydzie przekazało Muzeum Narodowemu w Warszawie obraz Pencza "Święta Trójca". Anonimowy dyplomata amerykański ofiarował obraz Valscapelle'a "Bukiet kwiatów w wazonie". Z kolei "Praczka" Metsu wróciła do Polski dzięki biznesmenowi Wiktorowi Markiewiczowi. Każde z tych dzieł - był wśród nich także obraz zabrany z Muzeum Narodowego podczas powstania warszawskiego i teraz oddany przez byłego żołnierza niemieckiego - zostało w czasie wojny skradzione. Szlachetne gesty zasługują na szacunek i wdzięczność tym większą, że stać na nie ludzi, którzy działają bezinteresownie.
Głusi
W obliczu podobnych zachowań musi niepokoić postawa państw, ich duża wstrzemięźliwość lub po prostu ignorowanie polskich wniosków dotyczących zwrotu zagrabionych u nas dzieł sztuki. Szczególnie głusi wobec zgłaszanych postulatów są Niemcy. Nie odwzajemniają oni także wspaniałomyślnych gestów. Cóż bowiem z tego, że premier Buzek przekazał Niemcom Biblię z 1522 roku tłumaczoną przez Lutra?
W Rosji sprawa jest - przynajmniej teoretycznie - prostsza. Wprawdzie wschodniego sąsiada stać było na zaledwie kilka gestów (zwrot obrazów Battoniego "Apollo i dwie muzy" i Pillementa "Scena pasterska z zatoką morską w tle", a także kilku płyt nagrobnych z kościołów w Poznaniu i Szamotułach), ale obowiązujące tam prawo głosi, że odzyskają swoją własność kraje, które nie były wrogami ZSRR w czasie wojny. Czy stanie się tak za kilka lat, gdy ukończona będzie inwentaryzacja dóbr kultury stanowiących trofea wojenne? Nie jest wykluczone, że na liście rosyjskich trofeów będą dzieła zrabowane u nas przez III Rzeszę.
Ciernie?
Właśnie III Rzesza spowodowała w Polsce niepowetowane straty; i grabiono, i celowo niszczono dobra polskiej kultury. Domagamy się zadośćuczynienia krzywdom doznanym przez więźniów III Rzeszy. Dlaczego nie potrafimy wyartykułować żądań choćby częściowego wyrównania ogromnych strat w kulturze? Ba, pojawiają się głosy (tak było np. niedawno na konferencji w Fundacji Batorego), że należy... zrezygnować z działań prawnych w tej materii. A niby dlaczego? Czy to miałoby rozsypać ciernie na naszej drodze do Unii Europejskiej? Czy należy aprobować zabór własności, która w Unii ma swoją cenę?
Johny van Haeften w wywiadzie dla "Przekroju" powiedział: - Uważam, że jeśli tylko jest to możliwe - a tak było w moim przypadku - trzeba te dzieła oddawać ich prawowitym właścicielom. Nie jesteśmy oczywiście odpowiedzialni za to, co stało się 60 lat temu. Znalazłem się jednak w sytuacji, w której mogłem to naprawić i potraktowałem to jako swój moralny obowiązek. (...) Z prawnego punktu widzenia, jeśli kupiło się obraz w dobrej wierze, ma się do niego prawo własności. Ale dochodzi kwestia moralna. Ja stanowczo nie chciałbym mieć na ścianie obrazu ukradzionego rodzinie z getta ani takiego zrabowanego z państwowej galerii.
Haeften chciał - jak stwierdził - upublicznić problem dzieł sztuki zrabowanych przez nazistów. Uważa, że niemiecki rząd powinien założyć jakiś fundusz na wykup takich dzieł. Czy kiedykolwiek to nastąpi?
Gdy Haeften dowiedział się od polskiego ambasadora, że dzieło sztuki jest kradzione, z własnej kieszeni zapłacił za obraz. Ale wcale mu się to nie podoba. Nie chciałby regularnie wykonywać podobnych gestów. Bo nie tędy droga.
21 lutego minister spraw zagranicznych RP Włodzimierz Cimoszewicz przekazując obraz Muzeum Narodowemu odznaczył Haeftena (na zdjęciu) Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP.
Gest marszanda
(meh)
Czy można wieszać na ścianie kradzione obrazy?