Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Główna nagroda w konkursie walentynkowym dla pani Magdaleny!

(ea)
Dom Zdrowia "Lila" w Ciechocinku będzie gościł naszą laureatkę wraz z osobą towarzyszącą przez trzy dni.
Dom Zdrowia "Lila" w Ciechocinku będzie gościł naszą laureatkę wraz z osobą towarzyszącą przez trzy dni. Nadesłane
Walentynkowy konkurs rozstrzygnięty. Główną nagrodę - trzydniowy pobyt dla dwóch osób w Domu Zdrowia "Lila" w Ciechocinku - wygrała pani Magdalena, autorka zwycięskiego opowiadania.

Ogłoszony przez nas walentynkowy konkurs cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. Otrzymaliśmy od Was opowiadania, wiersze i zdjęcia. Za wszystkie bardzo dziękujemy.

Główną nagrodę przyznaliśmy pani Magdalenie (dane do wiadomości redakcji).To trzydniowy pobyt dla dwóch osób w Domu Zdrowia "Lila" w Ciechocinku.

Zwycięskie opowiadanie zamieszczamy w całości poniżej (śródtytuły pochodzą od redakcji).

Zawsze chciałam przeżyć romantyczną miłość, taką jak filmie… Oglądałam kolejną romantyczną komedię i kiedy przychodził czas na napisy końcowe zawsze z żalem myślałam: „Ja też bym tak chciała... dlaczego nikt mnie nie kocha… masakra!” Mój tata powtarzał wówczas niezmiennie: „Przez Krasickiego nie przejeżdżają rycerze na białych koniach.” I tu się mylił… może nie na białych koniach, ale… no cóż, może od początku.

Internet - dlaczego nie?

Dlaczego nikt mnie nie kocha? Sprawa była prosta. Dom, praca… praca, dom… wąskie grono przyjaciół, same baby, no dwóch facetów, i jak tu poznać Królewicza? Kiedy w końcu to do mnie dotarło postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Jeśli On nie może mnie znaleźć, to ja znajdę Jego. Postanowione. Tylko, gdzie szukać? Choć uwielbiałam zabawę, nigdy nie należałam do rozrywkowych dziewczyn. Na studiach wolałam wrócić na weekend do domu, niż iść na imprezę. No to, gdzie ja teraz będę chodziła na imprezy, no i z kim. Pomysł poznania Go na imprezie odpada. Kino – odpada, jacy faceci chodzą sami do kina. Moje samotne przejażdżki rowerowe, to też nie najlepszy pomysł. Jeżdżę już tyle czasu i jakoś nikogo nigdy nie spotkałam w lesie, nawet wilka… Swatka… no cóż moje ostatnie doświadczenie ze swatką, omal nie zakończyło się tragedią. Prawie stanęłam na ślubnym kobiercu. Całe szczęście, że w porę uprzytomniłam sobie, że to nie ten, nie z nim chcę budować przyszłość, że to nie mój Królewicz. Powoli pomysły zaczęły się kończyć. A gdyby tak korespondencyjnie… o matko tylko taką drogą, to będę czekała lata. Zanim wyślę list, zanim dostanę odpowiedź, i tak kolejny, i kolejny… masakra, jak nic, tygodnie!

No ale mam przecież Internet! Muszą być jakieś portale randkowe, trzeba tylko coś wybrać. I tak się zaczęło. Wybór padł na randki w Interii. Założyłam konto, przybrałam nick Cinxia, imię rzymskiej bogini panien i dziewic i rozpoczęłam poszukiwania Królewicza. Zadanie wydawało się teoretycznie całkiem proste… zdesperowanych randkowiczów było mnóstwo. Ale jak tu wybrać tego właściwego, skąd będę wiedziała, że to nie jakiś naciągacz, nie daj Boże jakiś maniak seksualny. I tu zaczęły się mnożyć wątpliwości. Po rozmowie z moim zaprzyjaźnionym księdzem, wątpliwości ustały. Powiedział mi: „Magda, każda droga jest dobra. Trzeba tylko zawsze kierować się rozumem. Bądź rozsądna w tym co robisz i trzymaj się prawdy.” Wtedy przypomniały mi się też słowa mojej pani profesor z prawa „Zawsze mówiłam moim synom, zakochujcie się tak, żeby nad sercem i d… wystawało jeszcze trochę miejsca na rozum.” No cóż, trzeba w całym tym szaleństwie trochę racjonalnego pomyślunku i będzie dobrze. No i było. Nie natrafiłam, na żadnego szaleńca, ani maniaka. Umówiłam się na kilka randek, poznałam kilku fajnych chłopaków, ale niestety, żaden z nich to nie był mój Królewicz. Trochę zaczęło mnie to irytować, nawet w ten sposób nie mogę nikogo znaleźć. Może po prostu to nie moja droga. Przez to wszystko dużo czasu spędzałam przy komputerze, zbyt dużo. Tak nie można żyć. Postanowiłam. Ostatnie zaproszenie i koniec z tym. Od dłuższego czasu oglądałam jeden z profili, był interesujący, ale… no właśnie, nie wszystko w opisie było tak jak chciałam. Zdjęcie niewyraźne, nawet nie można ocenić, czy facet fizycznie jest ok. Jednak ciekawość, jakaś siła przyciągania, a co mi tam, przecież od razu nie wychodzę za mąż. Ostatni raz… Poszło…

Prosto do... szpitala

Młodość ma swoje szaleńcze pomysły. Randkowanie przez Internet, to nie był głupi pomysł w porównaniu do innego. No cóż… w oczekiwaniu na mojego Królewicza postanowiłam się odchudzić (tak w ogóle, wcale nie byłam gruba). Zbliżał się koniec roku, za kilka dni Sylwester, a jak się pojawi Królewicz, to było by dobrze, by spotkał zgrabną dziewczynę. Czasu było niewiele, i jak tu się odchudzić w kilka dni. Mam! Dieta kopenhaska! Już ją stosowałam. Latem. Efekt był fajny. Tylko trochę za szybko od ostatniego razu. Ech. Co tam. I zaczęłam odchudzanie. Wszystko byłoby może inaczej, gdyby nie to, że od dziesięciu lat chorowałam na cukrzycę insulinozależną. Szkoda, że w tym przypadku nie pozostawiłam trochę miejsca na rozum. Dieta miała trwać siedem dni. Po pięciu… trafiłam do szpitala…

Piątego dnia odebrałam wiadomość od mojego internetowego Wybranka. Jędrzej, jakie piękne imię, jaki fajny, ciepły list. Byłam w pracy więc nie bardzo mogłam odpisać. Zresztą i tak już nie miałam siły. Na nic. Do dziś nikt nie wie, jakim cudem przejechałam do domu samochodem osiemnaście kilometrów. Przyjechałam i to był koniec. Nieprzytomną zabierało mnie pogotowie. Kiedy się obudziłam pamiętałam tylko mój piękny sen. Ja. Obok mnie mężczyzna. Na ręku trzymam noworodka. „Jędruś zobacz, to nasz syn”. Fajny ten sen – mara.

Pierwsze walentynki

W szpitalu spędziłam kilka dni. Do domu wróciłam dzień przed Wigilią. Kiedy weszłam na mój randkowy profil, nie znalazłam żadnej wiadomości. Nic. Zaraz odpisałam. Codziennie po kilka razy sprawdzałam pocztę. Niestety cisza. Wiedziałam. Taki fajny chłopak. Sama jestem sobie winna. W Sylwestra zamiast odchudzona spędzać czas z Królewiczem na jakiejś imprezie, siedziałam w fotelu przed telewizorem – sama, chora, słaba, z popuchniętymi nogami i z butelką szampana, w której postanowiłam zatopić wszystkie swoje żale.

Po świętach w końcu wróciłam do pracy. W przerwie między obowiązkami zalogowałam się na pocztę. O mój Boże. Odpisał. Przez ten czas był w domu, u ojca. Nie miał dostępu do Internetu. Dlatego nie pisał. A więc jest nadzieja. I tak to wszystko się zaczęło. List za listem. Cudowne listy. Po kilku listach miałam wrażenie, że znamy się lata. Pierwsze spotkanie. Był z Torunia. Przyjechał do mnie 11 stycznia 2004 roku o godzinie 16.00. Był punktualnie. Kiedy otworzyłam drzwi stał przede mną wysoki, przystojny mężczyzna z długą, czerwoną różą. „Wow, jaka wysoka dziewczyna” – to były jego pierwsze słowa. Wszystko było piękne. Wszystko toczyło się w zawrotnym tempie. Następny weekend i następne spotkanie. Pomiędzy - codzienne listy. Kolejny weekend, kolejna wizyta. Tym razem nie odjeżdża sam. Jadę z nim do Włocławka, gdzie mieszka i pracuje. Szaleństwo. A jak mnie zabije i sprzeda na organy? Miałam też i takie myśli. Nie, to niemożliwe. Wcale nie ma na imię Jędrzej, tak jak zapisał w nicku. To Andrzej, mój Andrzej. Zawsze podobało mu się imię Jędrzej, ale ja mówię do niego Andrzej. We Włocławku ma dla mnie prezent. Spełnia moje największe marzenie – w maju pojedziemy na wycieczkę do Egiptu. Nasze pierwsze walentynki. Jedziemy na imprezę do Poznania do mojego brata. Jesteśmy tacy zakochani. Znajomi na zabawie pytają bratową, kiedy ślub. Śmiejemy się. Przecież znamy się ledwie miesiąc. To niemożliwe. Wszyscy się dziwią.

Nie tylko szczęśliwe zakończenie

Nocą, 16 maja 2004 roku w Hurgadzie, pod palmami, przy lampce wina, klęcząc mój Królewicz prosi bym została jego żoną. 11 stycznia 2005 roku przyjeżdża do mnie z bukietem dwunastu róż. Tyle miesięcy minęło od naszego pierwszego spotkania. Za cztery dni, 15 stycznia w kościele św. Faustyny w Mogilnie ślubujemy sobie miłość. W grudniu 2005 roku spełnia się mój piękny sen. Na świat przychodzi nasz syn – Jędruś. W 2009 roku rodzi się Tomaszek. W 2013 tracimy Stasia.

Miesiąc temu, 15 stycznia świętowaliśmy dwunastą rocznicę naszego ślubu. Jestem szczęśliwa. Codziennie budzę się obok mojego Królewicza i wiem, że jestem kochana i bezpieczna. Przez tyle lat patrzy na mnie tak samo, jak wówczas, pierwszego dnia. I to spojrzenie mimo, że znam je tak długo, zawsze wprawia mnie w to cudowne zakłopotanie, tak że uginają się kolana. Mój Książę, mój Czarodziej, mój Mąż.

I czy to nie jest lepsze niż te wszystkie romantyczne filmy… one zawsze kończyły się w najlepszym momencie… a moja romantyczna historia toczy się dalej… mam cudownego męża, wspaniałych, cudownych chłopców i może do pełni szczęścia brakuje mi tylko córki… ale… kto powiedział, że tak musi zostać…

Magdalena

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska