Na najważniejsze pytania śledczy wciąż nie znają odpowiedzi. Mieszkańcy spekulują chociażby na temat przyczyny pożaru. - Potrzebujemy czasu, żeby mieć pewność procesową, a nie same przypuszczenia - mówi zastępca prokuratora rejonowego Zenon Wędzicki.
Sprawę wyjaśniają tucholscy policjanci pod nadzorem prokuratora.
Do pożaru na poddaszu budynku mieszkalnego w Lisinach doszło w nocy z soboty na niedzielę. Pierwsi na miejscu byli druhowie z OSP w Śliwicach. Potem przyjechali zawodowi strażacy. - Poddasze stało w ogniu. Zawaliło się to, co było na stropie, poddasze było mocno zadymione - relacjonuje Tomasz Janikowski, który początkowo dowodził akcją gaśniczą, potem zmienił go Arkadiusz Kroll.
- Gdy moi ludzie zjawili się na miejscu, wszystkie osoby, które mieszkały w budynku na stałe, były na zewnątrz - mówi Waldemar Kierzkowski, komendant straży pożarnej w Tucholi.
Na podwórku stała matka i dwóch synów. - Zawsze przeprowadzamy standardowy wywiad, oprócz tego sami przeszukujemy wnętrza - mówi Janikowski. Na pytanie strażaków, czy ktoś jeszcze jest w środku, mieszkańcy odpowiedzieli, że nikogo nie ma.
Ochotnicy z OSP gasili budynek z zewnątrz, strażacy z Tucholi weszli do środka. Wszędzie było pełno dymu. Dogaszali pogorzelisko, zaczęli rozbierać elementy konstrukcji dachu. - Przeszukałem pomieszczenia na parterze, bo tak zawsze robimy - mówi Janikowski.
Potem strażacy usuwać gruzy i pozostałości dachu, żeby odciążyć strop. Wtedy przy ścianie jednego z pomieszczeń znaleźli zwęglone zwłoki. Były całkowicie spalone.
Ciało było zwinięte, z podkurczonymi rękoma i nogami, bardzo drobne, sprawiało wrażenie dziecięcego. - Zupełnie się nie spodziewałem takiego widoku - mówi Janikowski. - Widziałem już spalone zwłoki, ludzi, którzy ginęli w pożarze. Jestem strażakiem od piętnastu lat, ale w takiej sytuacji jeszcze nie byłem.
Dom jest jednorodzinny, położony nieco na uboczu. - Gdyby nie pomagali przy rozbiórce, pewnie wcale nie dowiedzieliby się, że w środku ktoś jeszcze był - mówi Waldemar Kierzkowski.
Mieszkańcy początkowo mówili, że nie wiedzą, kto kto. Potem zaczęli snuć przypuszczenia, podawali nazwiska.
Wiadomo, że ofiara to kobieta. Kim była? Nie ma pewności. - Przypuszczenie nie wystarczy, potrzebna jest pewność, a tę zyskamy po badaniach DNA - mówi zastępca prokuratora rejonowego Zenon Wędzicki. Nie ukrywa, że mogą one potrwać co najmniej dwa miesiące.