- Miało być szybko i prosto. Rzeczywistość to zweryfikowała - wczoraj napisał maila do "Pomorskiej“ Bartosz. Chodzi mu o elektroniczny nabór uczniów do szkół ponadgimnazjalnych. Wprowadzono go pilotażowo, aby ułatwił życie młodym ludziom.
Idea elektronicznego naboru jest taka: uczeń wybiera sobie szkołę, ale podania do niej nie musi zanosić.
Składa je elektronicznie. Jego podanie jest uzupełniane przez gimnazjum o oceny ze świadectwa oraz egzaminów. Potem gimnazjalista czeka już tylko na informację czy został przyjęty do szkoły.
Decyzja ta ma zapaść do 30 czerwca. Dopiero po niej uczeń zanosi do wybranej szkoły swoje dokumenty, aby ostatecznie potwierdzić, że chce się w niej uczyć.
Zarówno nauczyciele jak i uczniowie ten schemat mieli "wykuty na blachę“.
Zaczęło się od "Sobieskiego"
Jednak w piątek późnym wieczorem, na stronie II LO pojawił się komunikat, że bez względu na elektroniczny nabór do szkoły trzeba złożyć także dokumenty. I to do godz. 14 w poniedziałek.
Wczoraj rano komunikat ten powieliło I LO. W sumie więc na złożenie "papierów“ uczniowie mieli zaledwie kilka godzin.
W żadnym komunikacie nie napisano, co się stanie jeśli ktoś nie zdąży. Gimnazjaliści, którzy wyjechali poza miasto albo z innych powodów nie mogli dojechać do szkół, przestraszyli się, że ich marzenia o nauce w wybranym liceum prysną. Wczoraj więc szkoły przeżyły prawdziwe oblężenie zdezorientowanych kandydatów na uczniów.
- Przyznaję, jest dezinformacja, ale nie mnie oceniać kto ją spowodował. Nie dziwię się uczniom, że są zdenerwowani, każdy na ich miejscu by był - mówi Małgorzata Dryl, wicedyrektor I LO. - Dokumenty są nam potrzebne, bo okazało się, że wyniki uczniów musimy zweryfikować przed zakończeniem rekrutacji.
Naczelnik wyciągnie wnioski
Aby wyjaśnić zamieszanie wczoraj skontaktowaliśmy się z Andrzejem Cherkiem, naczelnikiem Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego.
- Zapewniam, że jeśli ktoś nie zdążył w poniedziałek dostarczyć dokumentów, to nie musi się obawiać, że będzie to miało wpływ na to, czy dostanie się do szkoły czy też nie - podkreśla naczelnik Cherek.
Początkowo przekonywał, że w systemie elektronicznego naboru nie ma żadnego chaosu. Później jednak przyznał, że wszyscy dopiero uczą się nowego sposobu rekrutacji.
- Mimo przeprowadzonych szkoleń zasady naboru są rozumiane przez wiele osób w różny sposób. Wyciągnę z tego wnioski - zapewnia szef miejskiej edukacji.