W połowie lat 2000 pan Zbyszek opowiedział nam historię rodziny i firmy. Przypominamy tę archiwalną opowieść.
Zobacz też: Nie żyje Zbigniew Bigoński z rodu słynnych bydgoskich cukierników [zdjęcia]
Ojciec zdradza sekrety
Miał się uczyć, jak przygotować dobry kwas. - A jakie będziesz dolewki brał? - pytał ojciec i kazał synowi patrzeć w niebo. A Zbyszek widział tylko cumulusy, więc ciągnęło go na lotnisko.
- O temperaturę pytam - denerwował się ojciec. Nie usłyszawszy odpowiedzi, mówił: - Jeśli rano jest zimno, dolejesz ciepłej wody. W obiad, gdy zrobi się ciepło, będziesz zimne dolewki brał - zdradzał synowi piekarski sekret.
- I ja to zapamiętałem. Swoich uczniów też z tego egzaminowałem. To żadna tajemnica, tylko uczciwość - mówi Zbigniew Bigoński, przedstawiciel najstarszej piekarniczo-ciastkarskiej familii w Bydgoszczy, brat Edmunda, syn Wincentego.
Rowerem po piekarni
Pieczywo i ciasta od Bigońskich je już czwarte pokolenie, żyjące w grodzie nad Brdą. Pierwszą piekarnię i sklep - na rogu ul. Grunwaldzkiej i Wrocławskiej - otworzył Wincenty Bigoński w 1924 r. (dwa lata wcześniej wrócił z Westfalii). - Była duża. Pamiętam, że jeździłem po niej rowerem - wspomina dzieciństwo pan Zbigniew.
Firma nieźle prosperowała, dlatego w latach 30. ubiegłego wieku rodzina przeniosła się na ul. Gdańską. Wkrótce Wincenty uruchomił drugi sklep i kawiarnię na rogu ulic: Kordeckiego i św. Trójcy. Przed wojną otworzył również kawiarnię "Wrzos". Syn wspomina, że ojciec zrobił to po namowach wojska, które chciało mieć taki lokal, blisko koszar. - Dowództwo prosiło. Chcieli nawet pożyczać pieniądze - opowiada pan Zbigniew.
Przeczytaj również: Po pieczywo do Bigońskich, po perfumy - do Starka
Dostali pięć minut
Wojna pozbawiła Bigońskich dorobku blisko dwudziestu lat pracy.
Zbigniew Bigoński dokładnie pamięta dzień, w którym kazano im opuścić dom i zakład. - Niemcy przyszli 14 listopada 1939 r. Usłyszeliśmy: "In fünf Minuten rause". Dostaliśmy pięć minut na spakowanie. Wyszliśmy tak, jak staliśmy.
Wysiedlili ich do Łodzi. Wincenty pracował jako piekarz, Edmund w hotelu, Zbigniew w firmie transportowej. W styczniu 1945 r. był świadkiem likwidacji obozu w Radogoszczy, w którym Niemcy spalili dwa tysiące więźniów.
Wincenty z synem Edmundem wrócili do Bydgoszczy już w styczniu 1945 r. Zbigniew - kilka tygodni później.
- Teraz mam sprawę w Szwajcarii o odszkodowanie. A to dzięki siostrze ojca, która przyjechała do Bydgoszczy w 1939 r. Była obywatelką Rzeszy, więc poszła na policję i powiedziała: "Coście zrobili z moim bratem. Żołnierza armii pruskiej tak potraktowaliście". Zagroziła, że jak piekarni nie oddadzą, to pojedzie do Führera. Oni zgłupieli.
Wincenty odrzucił pomoc siostry. Gdy usłyszał: "Wicek, za dwa tygodnie jesteś na Gdańskiej", bardzo się zdenerwował. "Nie wrócę do piekarni, bo jestem Polakiem. Kobieto, coś ty narobiła" - krzyczał.
- Ciotka wróciła na policję i powiedziała, że brat chce tylko zaświadczenie o przejęciu firmy przez Niemców. Papier wystawili. Dokument się zachował, dlatego mogłem podjąć starania o odszkodowanie.
Jesteś partyzantem
I znowu, tak jak przed wojną, bydgoszczanie zaczęli kupować chleb, bułki i słodkości w sklepie na ul. Gdańskiej (wówczas Aleje 1 Maja). Wincentemu nie było jednak łatwo. Nowe władze tolerowały rzemieślników, ale robiły wszystko, aby życia im nie osładzać. - Przyjaciele i koledzy nazywali ojca "partyzantem". Wielu uległo władzy i pozamykało interesy, a tato trwał. Był uparty - mówi syn.
Choć on i brat wychowali się w piekarni, nie od razu wiedzieli, że przejmą zakład po ojcu. Zbigniew poszedł na studia do Poznania, Edmund miał się uczyć, gdy starszy brat skończy szkołę. Życie napisało jednak inny scenariusz.
W 1951 r. umiera Wincenty, a Edmunda wzywa wojsko. Nie trafia jednak do koszar, tylko na dwa lata do kopalni. W firmie pozostaje Zofia, wdowa po Wincentym i syn Zbigniew. Świeżo upieczony absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej staje przy piekarskim piecu. Uczył się prowadzenia ksiąg wypieku, ksiąg magazynowych. - Receptury znałem na pamięć - zapewnia.
Zdał egzamin czeladniczy i mistrzowski w zawodzie piekarza i cukiernika. Tak samo uczynił brat. Wspólnie więc prowadzili firmę, która - mimo dziwacznych zarządzeń ówczesnych władz - przetrwała najgorsze lata.
Czytaj też: Z tych Bigońskich
Pan Zbigniew wspomina: - Brakowało wszystkiego, a przydziały produktów do wypieków stale były zmniejszane. Na ciastka dostawaliśmy tyle, że mogłem surowiec zarobić w misce.
Uczniów mieli wielu. Przyszłych adeptów sztuki piekarskiej szkolił Wincenty, a potem jego synowie. W sumie prawie stu uczniów przygotowali do zawodu. Bracia mieli odwagę zmierzyć się z różnymi młodzieńcami. Nie odmawiali i przyjmowali na naukę nawet chłopaków z poprawczaków. Szczególnie dla Zbigniewa praca z trudną młodzieżą była wyzwaniem. - Nierzadko dowoziła mi ich milicja. Nie raz zakładałem się, że zrobię z nich ludzi. I wygrywałem. Nawet z nożownika człowieka uczyniłem.
Malarka interweniowała
W sklepie na Gdańskiej niewiele się zmieniło. Kontuary, półki, cały wystrój jest w stylu berlińskim. Zachowało się też godło cechu piekarzy - dwa gryfy trzymające precla. Zabytkowe wyposażenie kłuło w oczy komunistycznej władzy, która nakazała je wymienić na nowoczesne.
- W komitecie PZPR interweniowała Joanna Witt-Jonscher (artystka malarka - przyp. autorka). Uratowała nas - śmieje się pan Zbigniew.
Jest godzina 11.00. W pomieszczeniach piekarni żywego ducha. Tylko dobrze ciepły piec pozostał. I stosy pustych foremek. Mistrz piekarski nie bez dumy pokazuje miejsce, w którym od dziesiątków lat wypieka się chleby i ciasta. Wszystko tu nowe, tylko ten piec pamięta czasy cesarza Wilhelma. - Teraz to nie piekarnia, tylko laboratorium - żartuje gospodarz.
Firma idzie z duchem czasu. Dowodem nowe rodzaje pieczywa, które oferuje swoim klientom. - Przyznaję, że w tych nowinkach już "nie siedzę". To są gotowe mieszanki mąk. Zapewnia, że "pieczywo od Bigońskich jest bez polepszaczy". - Mówili o mnie, że jestem "wapniakiem", bo nie chcę wprowadzać nowoczesności. Ale polepszacze nie mają nic wspólnego z nowinkami. Tylko szkodzą.
Teraz rodzinną firmę prowadzi Ilona Bigońska-Jankowska, córka Edmunda. Zakład jest najstarszy na bydgoskim rynku piekarniczo-ciastkarskim. W 2000 r. Zbigniew Bigoński otrzymał tytuł "Rzemieślnika100-lecia". To zaszczytne wyróżnienie przyznała mistrzowi Kujawsko-Pomorska Izba Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Bydgoszczy.
Nie samym chlebem żyli
Rodzina Bigońskich to nie tylko piekarze i ciastkarze. To również działacze społeczni, a przede wszystkim sportowcy. Wincenty grał w piłkę nożną w KS "Warta" (w Poznaniu), KS "Gwiazda" w Bydgoszczy, uprawiał strzelectwo, będąc członkiem "Bractwa Kurkowego". Zamiłowanie do sportu od lata młodzieńczych wykazywali synowie. Obaj byli zapalonymi żeglarzami, uprawiali żeglarstwo sportowe i turystyczne. Wielką miłością Zbigniewa było szybownictwo. Bracia należeli po wojnie do słynnej żeglarskiej "szesnastki" - czyli żeglarskiej drużyny harcerskiej.
Czytaj e-wydanie »