- Nawet mieszczuchy znają przysłowie: Zimny maj – ciepłe stodoły. Mam wrażenie, że maj był w tym roku i zimny, i dość mokry. To jak będzie z tymi stodołami?
- Nie spodziewam się, żeby nam te przysłowiowe ciepłe stodoły groziły. I nie jest to tylko skutek majowej pogody. Od 2000 roku dotykają rolników rozmaite anomalia pogodowe, żeby nie powiedzieć kataklizmy. Właśnie w 2000 roku przeżyliśmy mocno odczuwalną suszę. Kolejna przyszła za trzy lata, następna za dwa i znów za trzy. Rok ubiegły przyniósł upały straszliwe. Wody brakuje stale już od 2014 roku, na wielu polach ten brak jest widoczny, w dodatku rzepak zimą ucierpiał od przymrozków.
- Dlaczego brakuje wody? Ostatnio akurat sporo padało.
- Tak się na pierwszy rzut oka wydaje. Ale jak parę dni temu jechałem w Opolu obwodnicą w stronę Wrocławia, to na polach pszenicy widziałem duże połacie widocznej suszy. Głębiej w ziemi tej wody nie ma. Z powodu wielu susz, o których mówiłem.
- A ta woda, która z nieba leci?
- Część rośliny błyskawicznie pochłoną, a reszta spływa. Kłaniają się wieloletnie zaniedbania. Ja jeszcze pamiętam, że kiedyś dróżnik musiał utrzymywać i czyścić rowy. Robiło się melioracje, funkcjonowały różne zastawki, które powodowały, że woda spływała z pól powoli.
- Dlaczego teraz ich nie ma?
- Bo te urządzenia albo zostały zniszczone, albo zamulone. Nikt się tym specjalnie nie przejmował. To się powoli zmienia i o zastawkach i melioracjach zaczyna się znów mówić.
- A dlaczego się ich nie robi?
- Bo w skali państwa wymagałoby to ogromnych pieniędzy. Nie ma ich rząd, nie mają samorządy. Apeluję gorąco: Panowie, przynajmniej uprośćcie prawo. Rolnik sam nie może sobie zastawki zrobić, ani nawet nie może zregenerować istniejącej. Chyba że najpierw zrobi projekt – bardzo kosztowny – i będzie chodził prosić o zezwolenia, a urzędnik się łaskawie zgodzi albo nie. Jednym słowem, próbujemy zatrzymać wodę na polu stosami papieru. To się nie uda. Gdyby rządzący uprościli procedurę, rolnik naprawiłby to na własny koszt, z myślą o sobie, ale i z myślą o środowisku. Coś z tym zrobić trzeba, bo w ostatnich latach w Polsce było tyle samo opadów, co w Egipcie.
- Tylko my nie nawodnimy naszych pól wodą z Nilu.
- Za to nauczyliśmy się rozpusty, nieoszczędzania wody, a w dodatku wznieśliśmy potężne urzędnicze bariery. To się nie opłaca nikomu. Bo urząd w gminie, powiecie i województwie też musi wydawać krocie na dokumentację.
Produkt, jaki klient kupuje w sklepie, ma mało wspólnego z krową, z dojeniem i z mlekiem
- Opłaca się rolnikowi jeszcze karmić krowy, skoro za mleko dostaje grosze?
-Od kilku lat jesteśmy przyzwyczajeni do niskiej opłacalności trzody. W przypadku mleka to nie trwa aż tak długo, ale też ciągnie się miesiącami, prawie od roku. Aż się dziwię, że niektórzy rolnicy jeszcze doją. Za grosze dosłownie. Rolnicy mówią, że o opłacalności mleka można mówić, jeśli dostaną za litr powyżej złotówki. Wtedy im pięć groszy, a czasem jeden grosz na litrze zostaje. Problem w tym, że ceny spadały już do 80 groszy. Nawet jak trochę rosną, ale nie sięgają złotówki, jesteśmy poszkodowani. A przecież rolnik zwykle robocizny – swojej ani żony – nie przelicza na złotówki.
- Ale przecież klient w sklepie mleka za złotówkę nie kupuje.
Tkwimy w dziwnym systemie. Klient płaci straszne pieniądze, w dodatku za produkt tak mocno przetworzony, że z mlekiem, krową i dojeniem ma on niezbyt wiele wspólnego. Rolnik też jest tak „czyszczony”, że z tej roboty to mu już tylko - że powiem dosadnie - gówno zostaje i może je wyrzucić na pole, a cała nadwyżka zostaje u pośrednika. W ubiegłym tygodniu od jednego z prezesów usłyszałem taką diagnozę: handel nas wykończy. Mleczarnie nie mogą poniżej kosztów przetwarzać. Rolnik nie może w ten sposób produkować. Jakby się ktoś zaprzysiągł, żeby ich wykrwawić, a mleko sprowadzić - bo ja wiem - z Chin.
- Ceny ziemi spadają. Niby rolnik łatwiej może ją kupić. Ale kto wziął kredyt na zakup, będzie miał problem z bankiem, bo wartość gruntu jest mniejsza niż kwota, którą na ten cel wydał.
- I zdolność kredytowa takiego rolnika spada, a on jest w banku na minusie. Banki mają pretekst, żeby kredytów nie dawać, co zamraża obrót gotówki. A rolnicy mają jeszcze inny kłopot. Jeśli rolnik A sprzedaje rolnikowi B ziemię, agencja w każdej chwili może wkroczyć i ją odkupić. Ma pierwszeństwo. Wielu potencjalnych sprzedawców czeka. Może za trzy, za cztery lata przepisy się zmienią. Rolnicy nie inwestują i wycofują się, bo co z tego, że wezmą kredyt albo sięgną po gotówkę, skoro i tak agencja ich wyprzedzi. Niepewność jest duża. Więc rzeczywiście ziemia tanieje, ale rolnik z tego wiele nie ma. Wola urzędnika bierze górę nad logiką.