Izabela i Roman G. złożyli zażalenie na trzymiesięczny areszt, w którym przebywają od dwóch tygodni. Są oskarżeni o znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem i oszustwa. Grozi im do ośmiu lat więzienia. - Dzisiaj sąd przychylił się do wniosku prokuratury i oddalił ich wniosek - mówi Adam Lis, zastępca prokuratora rejonowego w Bydgoszczy. - Gdyby rozpoczęcie procesu się przeciągnęło, będziemy wnioskowali, aby przedłużyć im areszt.
Wciąż zgłaszają się kolejni oszukani przez małżeństwo. Jednym z poszkodowanych jest mieszkaniec Gdańska, który w sierpniu kupił od Izabeli i Romana G. kilkutygodniowego buldoga francuskiego. - Wspólnie z dziewczyną znaleźliśmy ogłoszenie na olx.pl i tak dowiedzieliśmy się o tej hodowli - opowiada Kajetan (nazwisko do wiadomości redakcji). - Właścicielka przyjęła nas przed domem. Pokazała nam trzy szczeniaki. Gdy chcieliśmy wejść do środka i obejrzeć resztę, usłyszeliśmy, że pozostałe zrobiły bałagan wewnątrz i jest to niemożliwe.
Psiaki z Dobrcza wciąż są w klinikach [zdjęcia]
Pokazane maluchy były czyste i wyglądały na zdrowe. Każdy z nich kosztował 1,5 tysiąca złotych. - Zadawaliśmy wiele pytań o ich rodziców - relacjonuje. - Nic nie wzbudziło naszego niepokoju. Dostaliśmy też metryczkę z zapewnieniem, że na jej podstawie możemy ubiegać się o rodowód. To nasz pierwszy pies.
Do Gdańska wrócili z sześciotygodniowym buldogiem. Krótko potem psiak zaczął chorować. - Samo odkrycie, co mu dolega zajęło kilka miesięcy - dodaje Kajetan. - Nagle zaczęła wypadać mu sierść. Był też osowiały.
Okazało się, że cierpi na nużycę. Jest to choroba skóry wywoływana przez pasożyty. Prawdopodobnie zaraził się nią od matki. - Leczenie już kosztowało nas kilkaset złotych i pewnie wydamy drugie tyle, aby wyzdrowiał - opisuje gdańszczanin. - Teraz przyjmuje leki, aby poprawiła się jego odporność.
Przypomnijmy. Na początku lutego Pogotowie dla Zwierząt i policja odebrali 170 psów i kotów z legalnie działającej hodowli w Dobrczu. Zwierzęta były trzymane w makabrycznych warunkach. Mieszkały w ciemnościach, w ciasnych klatkach i skrzyniach. Większość z nich wymagała pilnej opieki weterynaryjnej. Teraz są już w domach tymczasowych, w których dochodzą do siebie.