W rodzinie państwa Dąbrowskich, kominiarski fach należy do tradycji.
- Ojciec wyzwolił się 6 września 1924 roku - mówi pan Marian, kominiarz. Co znaczy wyzwolił, zapyta ktoś. - Wyzwolił się spod surowej władzy mistrza kominiarskiego u którego pobierał nauki.
A co potem?
- Potem była tak zwana "landówka" - ze świadectwem czeladniczym ojciec wędrował przez kraj, od mistrza do mistrza, zbierając świadectwa moralności - opowiada dalej Marian Dąbrowski. - To one uprawniały go do stawienia się przed komisją egzaminacyjną dla mistrzów kominiarskich. Kiedy odprawił już swoją golgotę - jak to mówili między sobą kominiarze - mógł przystąpić do egzaminu.
Do lasu po brzózki
Różnica pomiędzy rzemiosłem kominiarskim jakie istniało 50 lat temu a dziś, to przeskok tak duży, jak od Kopernika do lądowania na Księżycu, jak od telefonu Bella do telefonu satelitarnego.
- Kiedyś, aby wykonać szczotkę kominiarską, młody kominiarczyk szedł do lasu i przycinał brzózki. Narzędzia były w tych czasach robione ręcznie. Mistrzowie kominiarscy tak szkolili swoich czeladników, aby na egzaminie sami potrafili je wykonać - wspominają starsi kominiarze. Dziś nikt już do lasu po rózgi nie chodzi. I choć typ narzędzi nie zmienił się, to technologia owszem, bardzo.
Kominiarski fach nie zawsze mógł jednak szczycić się dobrą opinią. Przed laty mawiano, że kominiarz to pijak przypięty do linki. - Ale długo sobie rzemiosło kominiarskie na taką opinię zapracowywało - przyznaje Marian Dąbrowski. - Dla mnie ta praca to wielka odpowiedzialność. Porównuję zawsze budynek do ludzkiego organizmu. Kable elektryczne to układ nerwowy, woda to krew, kanalizacja to układ wydalniczy, a wentylacja to płuca.
Czarci syn
- Ale brudas - usłyszy czasem kominiarz.
- Kominiarz nigdy nie jest brudny, jest czarny - podkreśla Piotr Dąbrowski, drugi z kominiarskiego rodzeństwa.
Szczotka kominiarska działa jak tłok do pompy, więc łatwo się domyślić, że sprzątanie nie należy do przyjemności, wygląda się potem... - Jak czarci syn - dodaje.
Wychowani na węglu, sadzy, na drewnie - mówią o sobie: my, starzy wyjadacze. Pamiętają, jak ojciec opowiadał im, jak to majster, który budował dom, brał ongiś miarę z kominiarza, żeby ten mógł potem zmieścić się w kominie.
Na swojej drodze spotykają nie tylko stare, zniszczone piece, czasem zdarzają się perełki.
- Niezwykły piec - rozmarzył się pan Marian. - Każdy kafel stanowił odrębną część obrazu. Były tam motywy roślinne, zwierzęce. Dobrze pamiętam, to było przy dawnej ulicy Świerczewskiego. Przepiękny piec myśliwski, na niedźwiedzich łapach, w przewężeniu łapy psie - norowce, posokowce - a na zwieńczeniu - kopule - siedział ogromny orzeł.
Jeśli ktoś myśli, że to prosty fach, powinien wiedzieć, jakie łamigłówki muszą czasem rozwikłać kominiarze.
Piec mozaikowy - między ścianą a piecem, oprawiona w drewno, misternie wykonana ławeczka. Kiedy na niej przysiąść łatwo poczuć, jak siedzisko się nagrzewa. - Trzeba było solidnie ruszyć głową. Jeśli nie ma rury a dym wychodzi, to... Oczywiście! W ławeczce był ukryty kanał.
Guzik i gwizdek
Kominiarze mają swoją tradycję, mają też swoje opowieści, choćby tę o gwizdku. - Takim gwizdkiem porozumiewają się kominiarze. Jego brzmienie rozpoznawalne jest na całym świecie. Każdy kominiarz zareaguje i obejrzy się, kiedy go słyszy. Historia gwizdka narodziła się w Niemczech, kiedy to zaginął młody kominiarczyk. Na imię miał Filip. Całe miasto go szukało, chodzili, wołali. Kiedy już nie mieli siły krzyczeć, zaczęli gwizdać: fiiii-lip. Po tygodniu znaleźli kominiarczyka w kanale wędzarniczym. Ale gwizdek pozostał w pamięci, nigdy się nie zakurzył. Przyszłe pokolenia również będą go pamiętać - mówią.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że widząc kominiarza, chwyta się za guzik. - To znów przypowieść z Austrii. Opowiada o młodym kominiarczyku, który znalazł turkusowy guz, zgubiony przez księcia. Kominiarczyk wędrował po osadach czyszcząc kominy, aż trafił do chaty, w której mieszkała bardzo chora dziewczynka. Podarował jej ten guzik, aby cyrulik miał za co ją leczyć. Gdyby tego nie uczynił, dziewczynka pewnie by umarła. Guzik przyniósł jej zdrowie - a to największe szczęście.
Chwytają się starzy, chwytają się młodzi. Ponoć to nie wystarcza, bo trzeba jeszcze zobaczyć mężczyznę w okularach, czarnego kota z białym ogonem, oficera na siwym koniu i łysą zakonnicę. Broń boże kobietę niosącą wodę.