Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Im mniej osiągnięć naukowych mają uczelnie, tym większe wznoszą obiekty

Adam Willma
Adam Willma
Rozmowa z prof. Zbigniewem Kwiecińskim, pedagogiem, przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego.

Prof. Zbigniew Kwieciński

Prof. Zbigniew Kwieciński

(ur. 1941 w Lubrańcu), pedagog. Ukończył studia pedagogiczne i filologiczne na UMK. Obecnie jest kierownikiem Zakładu Polityki Oświatowej Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, a na UMK kieruje Pracownią Międzykulturowych Studiów Edukacyjnych. Jest prezesem Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, członkiem korespondentem PAN. Doktor honoris causa trzech uczelni, w tym Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego.

- Jako pedagog, musi pan być człowiekiem spełnionym - wokół niemal sami magistrowie.

- Bynajmniej. Obfitość magistrów to zjawisko upozorowane. Skokowy wzrost liczby absolwentów szkół średnich, którzy trafiają do szkół wyższych, został wymuszony w sposób niezależny od młodzieży.


Oferta kształcenia zawodowego jest dziś bardzo marna - szkolnictwo zawodowe jest w rozsypce, w stanie katastrofalnym. Nie ma więc oferty dla tych, którzy powinni trafić do poszukiwanych zawodów robotniczych i technicznych. Ścieżka edukacyjna prowadząca przez gimnazja i upowszechnione licea ogólnokształcące zmusiła młodzież do szukania zawodu poprzez ukończenie szkoły wyższej.

- Co złego, że mamy hydraulików z wyższym wykształceniem?
- To zwyczajny nonsens! Szkoła wyższa, która przez pierwsze trzy lata ma kształcić zawodowo, przestaje być szkołą wyższą. Jeśli dodać do tego otwarcie drogi z trzyletnich studiów licencjackich do studiów magisterskich, to mamy do czynienia z samobójstwem uniwersytetów.

Głównym zajęciem nauczycieli akademickich stał się dziś udział w patologicznym procederze rozbuchania kształcenia na poziomie wyższym, które nikomu nie służy. No może jedynie zaspokajaniu apetytu na dyplomy. Nie użyję słowa "aspiracji", bo tu nie chodzi o chęć bycia człowiekiem wykształconym i kulturalnym. Chodzi jedynie o uzyskanie dyplomu, jako przepustki do lepszego samopoczucia i rzekomo wyższego statusu.

- Uczelnie przystosowały się do tej masówki.

- Niestety. Profile kształcenia całkowicie rozmijają się potrzebami rynku. Masowość automatycznie pociągnęła za sobą obniżenie wymagań. Kadra akademicka nie może poradzić sobie z taka masa studentów, bo jest jej za mało. Wielokrotnemu wzrostowi liczby studentów nie towarzyszył wzrost liczby naukowców. Tym ostatnim pozwolono pracować na kilku etatach, co - ci kiepsko dotąd opłacani ludzie - przyjęli chętnie. Niestety nie ma możliwości, aby nie odbiło się to na jakości tej kadry. Duże grupy "ćwiczeniowe" są trudne do ogarnięcia. W bibliotekach jest często jeden egzemplarz książki na setki studentów. Wracamy do standardów sprzed kilkuset lat. Mamy do czynienia z niebywałym chaosem, na którym nikt nie panuje.

- Kto mógłby zapanować?

- Otóż to. Nie ma obecnie w Polsce żadnego ośrodka decyzyjnego, który kontrolowałby system edukacji jako całość - od żłobka do doktoratu. Poszczególne segmenty podlegają różnym decydentom i szczeblom administracji. Polska wyróżnia się tym chaosem w skali świata.

- Twórcy reformy przekonywali, że dostosowujemy się do norm panujących na świecie.

- Tyle, że na świecie wygląda to trochę inaczej. Studia dwustopniowe były zaleceniem Komisji Europejskiej, której założeniem było konkurowanie z amerykańskimi uczelniami. W ten sposób europejskie uczelnie miały otworzyć się na studentów z innych części świata, zwłaszcza z krajów azjatyckich i ułatwić młodym ludziom ruch pomiędzy uczelniami. Błąd, jaki popełniła KE przy tym projekcie polega na tym, że wprowadzono studia dwustopniowe (licencjackie i magisterskie). Tymczasem amerykański college i studia typu magisterskiego to różne studia! Po college'u nie można się dostać na drożne studia magisterskie. Te trzeba robić od początku i całość trwa około 10 lat. Studia magisterskie oznaczają ostre egzaminy, wysokie czesne, ale dają też elitarne wykształcenie, nadzorowane przez doskonałą kadrę i wspierane przez świetnie wyposażone biblioteki. Studia w college'u przypominają nasze licencjackie - są przedłużeniem liceum, nie dają żadnych uprawnień, kończą się bakalaratem, czyli niczym.

- Więc po co nam było zamieszanie z licencjatami?

- Amerykanie wliczali college do szkolnictwa wyższego, co wzbudzało zazdrość europejskich statystyków szkolnictwa wyższego. Najpierw zarzucano Amerykanom, że fałszują statystyki, później Europa poszła tą samą drogą, tyle że jeszcze bardziej fałszując statystyki, bo licencjat stał się "drożny" czyli stał się przepustką na studia magisterskie. A to w Ameryce było nie do pomyślenia. O ile sama idea studiów licencjackich nie jest zła, to zrealizowano ją w taki sposób, że zaniżono poziom na wszystkich stopniach.
Nawiasem mówiąc, pomysł ten powstał w Komisji Europejskiej jako zalecenie. Niestety Polacy przyjęli go jako polecenie "centrali". W efekcie prawie każde studia w Polsce są dwustopniowe, z wyjątkiem tych, w przypadku których środowiska naukowe kategorycznie się oparły. W ten sposób ocalono medycynę czy psychologię. Naukowcy argumentowali, ze trudno wyobrazić sobie półlekarza czy półpsychologa. Niestety inni byli w stanie to sobie wyobrazić i mam dziś półfilozofów, półsocjologów itp. Bo kim jest filozof po trzech latach studiów? Nie bardzo wiadomo.

- Ile reform edukacji pan przeżył. Jest pan w stanie je zliczyć?

- Wbrew pozorom takich całościowych reform było w Polsce niewiele. Jedna z ostatnich dużych reform przywróciła gimnazja.

- Na tamtej reformie również wiesza się dziś psy.

- Pewien zadufany w sobie minister, który tę reformę wprowadził, kierował się resentymentami do przedwojennej matury. W ten sposób jeden człowiek zrobił ogromną szkodę, choć wydłużył edukację powszechną o rok. Ale założeniem tej reformy było zlikwidowanie najnudniejszych klas podstawówki VII i VIII, a w zamian stworzenie dobrej szkoły średniej w gimnazjum. Problem w tym, że dobra szkoła średnia nie powstała, a wprowadzono jedynie zmianę strukturalną, która doprowadziła do ogromnej eksplozji liceów ogólnokształcących. Jeśli ktoś ma dziś wybór - pójść po gimnazjum do szkoły zawodowej i zdać maturę z kłopotami, albo po trzech latach zrobić klasyczną maturę i dostać się na studia, to nic dziwnego, że ludzie wybierają to drugie rozwiązanie. Tym bardziej, że studentem stał się każdy maturzysta, który zapłacił pierwszą ratę czesnego.


- Kolejni ministrowie edukacji tych problemów nie widzą?

- Od wielu lat kierują tym resortem nauczyciele, którzy nie mają ani wiedzy o systemach oświatowych, ani pojęcia jak ten polski system zmienić. Bycie nawet najlepszym nauczycielem nie jest wystarczającą kompetencją do wprowadzenia reformy systemu oświaty. Co gorsza, nauczyciele, którzy stają się ministrami, natychmiast zrywają kontakty z ekspertami, uważając nas za element zbędny.

- Może należy jasno powiedzieć, że stać nas na solidne kształcenie ¼ obecnych studentów, a reszcie możemy zagwarantować naukę zawodu?

- Nie stać nas na to, bo nie mamy środków na dobre kształcenie zawodowe dla znaczącej grupy młodzieży. Taniej jest rozwijać kierunki studiów, które nie wymagają laboratoriów i specjalistycznego wyposażenia: prawo, zarządzanie, ekonomię, pedagogikę albo kierunki, które w ogóle nie mają pokrycia w dyscyplinach naukowych - np. naukę o rodzinie, czy pracę socjalną. Nie są to oczywiście rzeczy szkodliwe - co się stanie, jeśli kilkadziesiąt tysięcy dziewcząt skończy pedagogikę? Postudiują sobie, przeczekają okres pomiędzy maturą a własną dorosłością, coś przeczytają, posłuchają wielu sensownych wykładów, ale to nie oznacza, że rozwiną się intelektualnie i że intelektualnie w tym czasie rozwiną się ich wykładowcy, którym zabrano kawał czasu z ich życia na tę fikcję.

Można te kierunki mnożyć bez końca, jeśli nie na uczelniach państwowych, to na prywatnych. Znam rektorów uczelni prywatnych, którzy wprost nazywają je kioskami z dyplomami. Towarzyszy im grupa menedżerów szkolnictwa wyższego, dla których uczelnie to zwykłe przedsiębiorstwa. Od nauczycieli akademickich wymagają zaliczania egzaminów studentom, bo przecież studenci płacą. Jeśli ktoś się temu nie podporządkuje, grozi się zwolnieniami z pracy i takich zwolnień się dokonuje! Studenci nauczyli się wymagać zaliczenia, jako czegoś, co im się należy za opłatę. Z drugiej strony, czego wymagać od studenta, który ma nieobowiązkowy wykład i żadnych ćwiczeń? Nie ma szansy sprawdzenia, jak ten student myśli, nie można zadać mu eseju. To jest katastrofa.

-Uniwersytety zanikną?

- Jak pan widzi są w rozkwicie. Im mniej osiągnięć naukowych mają uczelnie, tym większe wznoszą obiekty. W całej Polsce powstają wielkie przestrzenie dla uczonych, którzy nie tworzą nowych myśli. Jednocześnie zanika funkcja, jaką do tej pory uniwersytet pełnił. I nie może być inaczej, jeśli swoją rzeczywistą funkcję wobec studenta ma wypełniać jedynie przez dwa lata, przyjmując ludzi na dziwnych zasadach, po dowolnych studiach licencjackich.

- Kto mógłby temu zapobiec?

- Istnieje możliwość stworzenia środowisk nacisku. Jednym z nich może być Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. W PAN dyskutuje się nad powołaniem komitetu na wzór Komisji Edukacji Narodowej, który przygotowałby raport z wizją rozwoju systemu edukacji w Polsce na lata 2050-2060, czyli dla młodzieży, która dopiero się narodzi.

Dziwi mnie natomiast sytuacja zgody na te patologię w szkolnictwie wszystkich podmiotów. Rodzice, w których interesie leży kształcenie dzieci nie stają w ich obronie. Gdziekolwiek rodzice pojawiają się jako działacze, to nie zachowują się jako przedstawiciele pokolenia, ale jak ludzie, którzy chcą załatwić coś w prywatnym interesie swoich dzieci. Dramatem jest to, że najzdolniejsze z tych dzieci wypływają później za granicę, dotyczy to również młodej kadry naukowej.

- A może, zamiast marnować siły na leczenie gangreny, skupić się na budowaniu kilku silnych ośrodków naukowych, które wyznaczą nowe standardy?

- Owszem jest jeszcze kilka uczelni, które tworzą sensowne, alternatywne środowiska, na których gromadzi się dobra kadra. Niestety nawet najlepsza kadra nie wytrzymuje pracy z młodzieżą, która nigdy nie powinna znaleźć się na studiach. Mam kilku wybitnych kolegów, którzy nie mogą znieść konfliktu swoich własnych kompetencji z niemożnością przekazania wiedzy studentom, którzy nie są w stanie jej odebrać.

- Gdyby mógł pan skopiować któryś z istniejących systemów...

- ...wybrałbym model szwedzki. Miedzy innymi z tego powodu, że nie kreuje się tam miejsc na uczelniach bez pokrycia na rynku. Na kilku szwedzkich uniwersytetach są 84 miejsca na studiach pedagogicznych, bo tyle jest poradni, które mogą dać praktyki, staże i zatrudnienie absolwentom. Ten system nakierowany jest na troskę o maksymalny rozwój intelektualny każdego ucznia, ale także rozwój emocjonalny każdego dziecka z osobna. Nie chodzi w nim jednak o wychowanie indywidualisty skupionego na sobie, ale osoby zorientowanej w korzeniach swojej kultury, aktywnej, otwartej na innych i zaradnej.




Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska