www.pomorska.pl/inowroclaw
Więcej aktualnych informacji z Inowrocławia znajdziesz również na podstronie www.pomorska.pl/inowroclaw
Przypomnijmy: radny Jacek Olech ujawnił, że od stycznia 2008 roku radni pobierali miesięcznie o kilkaset złotych większe diety niż powinni. A wszystko przez błąd w obliczeniach, który popełnili urzędnicy ratusza. Prezydent Ryszard Brejza zarządził kontrolę. Jej oficjalne wyniki nie są jeszcze znane. Radni jednak już wiedzą, że będą musieli oddać miastu pieniądze. Szeregowy radny - około 5 tys. zł, a przewodniczący Rady Miejskiej - nawet 15 tys. zł.
Z diet spłacają kredyty
- Nie jest to mała kwota. Trudno jest tak zwyczajnie sięgnąć do kieszeni i wyciągnąć aż takie pieniądze. Może trzeba będzie pomyśleć o ratach - mówi przewodniczący Tomasz Marcinkowski. - Ja sobie jakoś poradzę. Inni radni są w gorszej sytuacji. Są tacy, którzy zaciągnęli pożyczki licząc, że będą je spłacać właśnie z diet - dodaje.
Radny Andrzej Kieraj ma pomysł na rozwiązanie tego problemu. - Od stycznia do końca kadencji możemy pracować za darmo. Diety, które powinniśmy odbierać, byłyby przekazywane na spłatę naszego zadłużenia. Każdy radny powinien mieć świadomość, że za pracę w radzie nie dostaje się pensji. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, to przestroga dla tych, którzy służbę w samorządzie traktują wyłącznie jako dodatkowe źródło dochodu - mówi. A już żartem dodaje, że nie żałuje, iż dziś nie jest w koalicji rządzącej miastem. Radni opozycyjni mają bowiem niższe diety, a przez to - niższy dług do spłacenia.
Biedny jak student
W trudnej sytuacji znalazł się młody radny Kamil Tarczewski. Niedawno skończył studia i rozpoczął studia podyplomowe. Nie ukrywa, że dieta jest jego głównym źródłem utrzymania. - Jako radny i student mam marne szanse na znalezienie dobrze płatnej pracy. Mało kto chce zatrudnić kogoś, kto jeździ na wykłady akademickie, a dodatkowo co chwilę musi zwalniać się na komisje lub sesje - wyznaje. Zapewnia, że nie stać go na to, by od razu spłacić cały dług. Rodziców też nie chce obciążać swoimi kłopotami. Tym bardziej że jego ojciec Jacek również jest radnym i również musi oddać miastu około 8 tysięcy złotych. Pomysł Kieraja młodemu radnemu się nie podoba. Nie wyobraża sobie, by do końca kadencji miał pracować za darmo. - Wówczas zostałbym bez środków do życia - wyznaje.
Przewodniczący Marcinkowski ma pomysł na rozwiązanie tego problemu. Nie chce go jednak zdradzać zanim nie skonsultuje go z prawnikami. Tłumaczy, że radni znaleźli się w tej sytuacji nie ze swojej winy. Nie chce jednak potępiać urzędników, którzy pomylili się w obliczeniach. Będzie apelował do prezydenta o to, by nie zwalniał ich z pracy. - Oni nie zrobili tego celowo. To była pomyłka, która może zdarzyć się każdemu z nas - przekonuje Marcinkowski.