- To była parodia żużla. Wszyscy widzieli, co się na tym torze działo. Wszystko przebiegało bardzo nerwowo. Tak ma wyglądać ta rzekoma Najlepsza Liga Świata? Od czego są komisarze toru, gdy dopuszczają rywalizację w takich warunkach? - pyta menedżer Jacek Gajewski.
Zaraz jednak dodaje, że to nie są jedyne powody wysokiej porażki jego zespołu. - Mimo tych wszystkich dodatkowych okoliczności trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że zawodnicy pojechali słaby mecz. Tor, maszyna, kontrowersyjne decyzje sędziego - zgadza się. Nie było jednak takiej jazdy, która dawałby choćby punkt bonusowy. Szczególnie zawiódł mnie Łaguta. To zawodnik, który miał być liderem, w takich meczach miał ciągnąć cały zespół. Tymczasem 6 punktów w 5 wyścigach to wynik znacznie poniżej oczekiwań. Także po Doyle'u więcej się spodziewałem. Widzę jednak, że jemu nie służą mecze zaraz po rundzie Grand Prix - ocenia menedżer "Aniołów".
Skrót meczu Skrót meczu PGE Stal Rzeszów - KS Toruń /PGE Ekstraliga/x-news
Niewykluczone, że torunianie zdobyliby przynajmniej punkt bonusowy, gdyby nie stracili chorego Pawła Przedpełskiego, który zdołał wygrać jeden wyścig i więcej nie był w stanie pojechać. - Już w trakcie podróży do Rzeszowa dowiedziałem się, że coś jest nie tak z jego zdrowiem. To chłopak, który bardzo dba o dietę i odżywianie. Nasz lekarz już na miejscu stwierdził, że to nie kwestia zatrucia, ale jakiś wirus się przypętał. Paweł o godzinie 17.00 był jeszcze w szpitalu pod kroplówką. Dotarł na stadion 10 minut przed pierwszym wyścigiem. Myślę, że na tym torze dobrze by się czuł, bo lubi przyczepne nawierzchnie. Na pewno z nim uratowalibyśmy punkt bonusowy - uważa Gajewski.