O wyborze nowego papieża dowiedziano się także... w rezerwacie indiańskim Anama Bay nad jeziorem Winnipeg w Kanadzie.
Wydarzenie to stało się przyczyną zdarzeń, które wspomina się tam aż do dziś. Jurek Romańczuk wraz ze swoim przyjacielem Helgi z plemienia Ojibway polowali na łosie daleko na północ od zatoki gdzie mieszkali Indianie. Żeby wyżywić zimą plemię trzeba było ustrzelić 15 łosi. Minęła już połowa października 1978 r. a myśliwi upolowali zaledwie trzy łosie.
Popa z Rzymu
17 października na horyzoncie ukazały się motorówki pędzące od strony rezerwatu. Dopiero gdy dobiły do brzegu jeziora Winnipeg zobaczyli, że w motorówkach znajduję się cała rada starszych z Anama Bay. Jurek zwrócił się do Henriego, wodza szczepu - Nie mamy jeszcze dość mięsa.
- Nie o to chodzi, nie przypłynęliśmy po mięso. Z twojego szczepu wybrano popa!
- Popa? Jakiego popa?
- Jak to jakiego? W Rzymie!
- W Rzymie? Jak się nazywa?- odparł zdezorientowany Polak.
- Nie wiem. Ale na pewno Polak. Mówili w radiu- odparł Henry
- Wyszyński?
- Nie.
- To nie Polak.
- Polak! Wsiadajcie z nami do łódek. Wracamy do Anama Bay.
Za kilka godzin motorówki dopływały już do wioski indiańskiej.
Indiańska tradycja
Wszystko wyjaśniło się dopiero po wysłuchaniu w radiu wiadomości.
W rezerwacie zapanowało poruszenie. Męska część społeczności zaczęła zbierać się w jednym miejscu. Pojawiły się dwa szkolne autobusy. Indianie postanowili uczcić tak wielkie wydarzenie. Henry spytał się tylko Jurka czy ma wystarczająco pieniędzy na alkohol dla wszystkich i dwa wypełnione po brzegi Indianami autobusy ruszyły. Kierowały się do oddalonej o 80 km wioski Gipsonville, gdzie zamierzali zgodnie z indiańską tradycją upić się do nieprzytomności. W całej tej spontanicznej wyprawie zapomniano tylko o jednym - był to dzień Indian ze szczepu Narrow.
Restauracja, w której można było kupić alkohol to jedyna taka instytucja w okolicy dwóch indiańskich rezerwatów, zamieszkiwanych przez dwa, zwaśnione szczepy. Co chwila wybuchały strzelaniny w Gipsonville. Właściciel restauracji miał tego dosyć i jednego dnia wpuszczał do swojego lokalu tylko gości z Anama Bay drugiego zaś z St. Martin.
Porządek panowałby tam być może po dziś dzień, gdyby nie wielka miłość jaką zapałali do "naszego papieża" Indianie Ojibway. Rozsiedli się na placu przed restauracją, a swojego przyjaciela Polaka, jako białego, wysłali do środka w celu zakupienia niezbędnych trunków. Świętowali hucznie opróżniając coraz to nowe butelki whisky. Nie było by w tym może nic nadzwyczajnego gdyby nie usposobienie tego zacnego szczepu. Wraz z ilością opróżnionych butelek proporcjonalnie rosła liczba zaczepianych Narrow, którzy spokojnie wychodzili z restauracji.
Za zdrowie dwóch Polaków!
Gdy Ojibway czekali na kolejnego gościa lokalu na drodze ukazały się trzy autobusy. Przyjechały z St. Martin na konfrontację z niepokornymi sąsiadami. Rozpoczęła się regularna bitwa. Z boku siedzieli tylko Henry - ze względu na podeszły wiek i nie chcący mieszać się w sprawy Indian Jurek. Dopiero gdy zobaczył w jak poważne tarapaty wpadł Helgi, przyjaciel postanowił go ratować. I w ten sposób Polak znalazł się w środku ogromnej bójki, a że był chyba jedyną trzeźwą w tym towarzystwie osobą, bez problemu radził sobie z przeciwnikami.
Tego dnia wyrósł wśród zwycięskich Ojibway na bohatera równego "popowi". Indianie z Anama Bay jeszcze długo świętowali zwycięstwo i pili zdrowie dwóch Polaków.
Wszystko zdarzyło się aż, a może tylko, 30 lat temu. Gdy przyjechaliśmy do Anama Bay pamiętali to już tylko dziadkowie, w Gipsonville po restauracji został pusty budynek, a spory pomiędzy Ojibway i Narrow się wyciszyły.
* Historia spisana w rezerwacie Anama Bay na podstawie wspomnień Jerzego Romańczuka.