Tego dnia ks. Bolesław Lichnerowicz z brodnickiej fary wybrał się do Tczewa. Okoliczność była wyjątkowa - jubileusz jego proboszcza.
- Najpierw musiałem otrzymać specjalny papier, pozwolenie na wyjazd. Udałem się więc do naczelnika miasta - wspomina dziś ks. prałat Bolesław Lichnerowicz, proboszcz średniowiecznej fary.
Papiery były gotowe. Odpalił więc fiata 126p i pojechał. Pierwsza kontrola w Radzyniu Chełmińskim. Spokojna, bez żadnych kłopotów.
- W Grudziądzu już gorzej. Zatrzymano mnie gdy wjeżdżałem na most przez Wisłę. Kontrola samochodu, bagażnika, rozmowy z żołnierzami. Co pan tam wiezie? Gdy poprawiłem szalik i zauważyli koloratkę, skojarzyli, że jestem księdzem. Tłumaczę, że jadę do Tczewa, na uroczystość kapłańską. A czy ma ksiądz przypadkiem opłatek, zapytał któryś z nich, bo zbliża się Wigilia, a my tu stoimy na tym moście, nie wiadomo jak długo. Chłopcy, nie martwcie się, powiedziałem. Będę dziś wracał wieczorem, przywiozę.
Gdy tylko brodnicki kapłan zajechał do Tczewa, zanim złożył życzenia jubilatowi zapytał o kościelnego. Ten bowiem zazwyczaj miał opłatki wigilijne. Czas nie był dobry, święta tuż, opłatki rozdano, ale kościelny wygrzebał jeszcze dwa kartony.
- Przed wjazdem na most zameldowałem się żołnierzom. Wyciągnąłem karton z bagażnika, na drugim brzegu Wisły drugi karton. Staliśmy tak przez chwilę, łamiąc się opłatkiem. Oni byli myślami przy swoich rodzinach, pewnie też myśleli o Ojczyźnie. Podeszli także milicjanci, też chcieli się podzielić opłatkiem. W ten właśnie sposób dozbroiłem polską armię w stanie wojennym w wigilijne opłatki. Z wielkim wzruszeniem wspominam tamten dzień - kończy swoją opowieść ks. prałat Bolesław Lichnerowicz.