MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jakie tajemnice skrywać może zakład pogrzebowy?

Rozmawiała Karina Obara
Karina Bonowicz, autorka czarnej komedii "I tu jest bies pogrzebany".
Karina Bonowicz, autorka czarnej komedii "I tu jest bies pogrzebany". Anna Szulc
Jakie tajemnice skrywać może zakład pogrzebowy? Karina Bonowicz w oryginalny sposób udowadnia, że na pewno nie smutne. Rozmowa z Kariną Bonowicz, torunianką, autorką czarnej komedii "I tu jest bies pogrzebany", która właśnie ukazała się na rynku.

- Jak możesz się śmiać, kiedy w kraju tak źle się dzieje? Ludzie wychodzą na ulice maszerować w obronie demokracji, Trybunał Konstytucyjny drży w posadach, a Ty piszesz prześmiewczą książkę, której akcja dzieje się w zakładzie pogrzebowym?
- Nie piszę, tylko wydaję. Książkę pisałam dwa lata temu, kiedy jeszcze nikt nie miał pojęcia, że Donald Trump będzie kandydował na prezydenta USA, a Facebook wprowadzi nowe przyciski, więc wtedy śmiałam się z zupełnie innych rzeczy. Myślę jednak, że tak naprawdę pytanie brzmi: jak mogę się śmiać w ogóle? Przecież Polaków postrzega się jako bardzo smutny naród, prawda? Tyle tylko, że przecież nawet w mało wesołych czasach PRL nazywano nas najweselszym barakiem w socjalistycznym obozie, więc chyba nie jest z nami aż tak źle. Będzie źle, jeśli przestaniemy się śmiać. „Uważajcie na ludzi, którzy się nie śmieją – są niebezpieczni" – powiedział Juliusz Cezar. Zakładam, że Brutus raczej nie miał poczucia humoru…

- Masz zaskakujące poczucie humoru, które doprowadza do gromkiego śmiechu, choć zdaje mi się, że czasem jest to taki śmiech przez łzy. Mam rację? Wydaje mi się po prostu, że jednak bardzo ci zależy na Polsce, na ludziach i dlatego szukasz i piętnujesz absurdy.
- Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Podobnie jak mój ulubiony autor Martin McDonagh – człowiek, który nie chodzi do teatru, bo ten go nudzi, co nie przeszkadza mu w byciu jednym z najwybitniejszych współczesnych dramatopisarzy – piszę takie książki, jakie sama chciałabym przeczytać. A że są to książki pełne czarnego humoru, ironii i absurdu… Myślę, że mam dobry zmysł obserwacyjny i łatwość do wyławiania z rzeczywistości tego, co zabawne albo absurdalne i przenoszenia tego na papier. To znaczy do pliku wordowskiego. Nie mam ambicji bycia wieszczem czy nauczycielem narodu. Przepuszczam jedynie obraz otaczającego mnie świata przez filtr, jakim jest moje własne postrzeganie rzeczywistości. A że postrzegam ją bardzo często z przymrużeniem oka i ze sporą dawką humoru, efektem jest taka a nie inna książka.

- Mieszkasz teraz w Stanach Zjednoczonych. Jak wygląda Polska z pespektywy Nowego Jorku?
- Z perspektywy Empire State Building wszystko wydaje się bardzo małe (śmiech). Myślę, że każdy pobyt poza granicami własnego kraju sprawia, że zmienia się optyka. Można patrzeć na niego bezkrytycznie, przez pryzmat bezgranicznej tęsknoty za kiszonym ogórkiem i śledziem w śmietanie, można też patrzeć wyłącznie krytycznie, nawet na kiszonego ogórka i śledzia w śmietanie. Można też przyznać, że nasz ogórek kiszony jest niezły, ale śledzia lepiej przyrządza ktoś inny. Poza tym w Nowym Jorku można znaleźć i ogórki kiszone, i śledzie, więc nie ma z tym żadnego problemu (śmiech).

- W Polsce dobrze sprzedają się teraz książki smutne, o traumach, tragediach, nie do końca przeżytym bólu, a Ty każesz czytelnikowi złapać dystans do siebie i świata. To ma być taka terapia dla rodaków?
- Jeśli ktoś uzna, że moja książka sprawiła, że się uśmiał, zapomniał na chwilę o trafiającym go szlagu i poczuł się choć na moment odrobinę lepiej, to faktycznie, w takim przypadku będzie można mówić o jej walorach terapeutycznych. Jedyne łzy, jakie chcę wycisnąć z oczu czytelnika, to łzy ze śmiechu. Jeśli jednak ktoś woli podczas lektury szlochać, gryźć palce albo zgrzytać zębami ze złości, to szczerze nie polecam tej książki.

- A kiedy uznałaś, że śmiech w powieści to jest to, co chciałabyś uprawiać w literaturze?
- Nie uznałam, po prostu lubię i potrafię pisać z humorem i ironią. Zalazłam swoją szufladę i jest mi w niej wygodnie. W tej chwili jedną z największych tragedii byłaby dla mnie utrata poczucia humoru. Zarówno dla mnie jako osoby, jak i dla mnie jako pisarza.

- Gdy czytałam "I tu jest bies pogrzebany" miałam nieodparte przekonanie, że chcesz przez tę powieść powiedzieć jednak coś ważnego czytelnikowi, ale najpierw przygotowujesz go poprzez śmiech, bo w ten sposób może zrzucić z siebie balast, który dźwiga na swoich barkach: balast popkulturowy, rodzinny, wyobrażenia o sobie i świecie, które często nie są prawdziwe. Po lekturze czułam się tak, jakby coś mi się w głowie odkliknęło. Co to było?
- Tak, chciałam powiedzieć coś, co wydaje mi się dość ważne: że dobrze się czasem pośmiać, nabrać dystansu, spojrzeć na otaczającą rzeczywistość z przymrużeniem oka i przestać być non stop tak śmiertelnie poważnym. „I tu jest bies pogrzebany”, podobnie jak moja poprzednia książka „Pierwsze koty robaczywki”, nie ma ambicji bycia traktatem filozoficznym. Jeśli ktoś go w niej zobaczy, robi to na własną odpowiedzialność. Zdaję sobie sprawę z tego, że w Polsce trudno przyjąć do wiadomości, że pomiędzy Czesławem Miłoszem a czytadłem jest coś takiego jak literatura popularna (czyli chociażby kryminał czy powieść fantasy), ale ja nie mam z tym żadnego problemu. To, co piszę, to jest literatura popularna, a nie Czesław Miłosz. Mam jednak wrażenie, że wszelkie nieporozumienia biorą się stąd, że w Polsce – jak mówi Krzysztof Varga – „wszystko jest arcydziełem albo w ogóle nie istnieje. Tylko: ile może być arcydzieł?”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska