Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Jasiński z Nowego: - Przeżyłem wołyńską rzeź, bo pomogli mi Niemcy

Agnieszka Romanowicz
Agnieszka Romanowicz
Migawka z rekonstrukcji wołyńskiej rzezi, organizowanej w Radymnie
Migawka z rekonstrukcji wołyńskiej rzezi, organizowanej w Radymnie Archiwum Polska Press
Piszę o moim życiu dlatego, że jest ono podobne do życie sierot syryjskich. W mojej jednak sytuacji żyję, bo pomógł mi ówczesny okupant – wróg Polski.

W ostatnich dniach wiele się mówi w Polsce o braku zgody polskiego rządu dla prezydenta Sopotu na przyjęcie 10 sierot z Syrii. Uznałem, że nadszedł czas, żeby powiedzieć rządzącym i wielu ludziom, jak uratowano mi życie w czasie mordów na Wołyniu.
Urodziłem się w 1939 r. we wsi Kąty, pow. Krzemieniec. Na początku 1943 r. do mieszkańców wsi zaczęły dochodzić wieści o masowych mordach gwałtach, grabieżach i pożarach w okolicznych miejscowościach dokonywanych przez banderowców i bandy UPA. Miejscowy ksiądz i kilku mężczyzn – mieszkańców Kątów – postanowili zorganizować samoobronę wykorzystując do tego celu budynek kościoła i szkoły dla ochrony kobiet i dzieci całej parafii przed ukraińską rzezią. W wielkiej tajemnicy z trudem zdobyto kilka sztuk broni i amunicji. W ww budynkach zamurowano okna, zabezpieczono drzwi, wyklejono gliną łatwopalne części budynków. Ponieważ napady na polskie wsie odbywały się głównie nocą, dlatego już na początku kwietnia 1943 r. postanowiono, że każdą noc kobiety z dziećmi będą spędzać w chronionych budynkach. W dzień wszyscy wracali do swoich gospodarstw. Dzień 3 maja 1943 r. był dniem ostatnim dla mieszkańców wsi Kąty. W nocy nastąpił atak band ukraińskich. Rozpoczęto najpierw grabić, potem palić wszystkie budynki polskich rodzin, a w końcu napadli na budynki, w których schronili się mieszkańcy kilku wsi. Dzięki wielkiemu męstwu obrońców, Ukraińcom nie udało się do rana przełamać oporu Polaków. Tak uratowało się około dwóch tysięcy mieszkańców, w tym wiele dzieci. Nie było jednak już do czego wracać, zamiast budynków, dobytku i inwentarza zostały tylko dymiące pogorzeliska. Zniszczenia budynków, w których chronili się mieszkańcy i brak amunicji nie dawały szansy na dalszą skuteczną obronę. Żeby ratować życie mieszkańców i nie dać szansy Ukraińcom dokończyć rzezi następnej nocy (bo tak zawsze robili wracając), wszyscy wyrazili zgodę na pieszą wędrówkę zorganizowaną kolumną do Krzemieńca. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, byłem czteroletnim dzieckiem, że Niemcy dali nam swoją ochronę i wyposażyli polskich mężczyzn w broń dla obrony maszerujących przed ewentualnymi atakami band ukraińskich. Po dwóch dniach z przerwą nocną w Szumsku dotarliśmy do Krzemieńca. Rozmieszczono nas w różnych budynkach, dużo było wolnych po wcześniej wymordowanych Żydach. Uratowaliśmy życie, nie mieliśmy jednak środków do życia: jedzenia, pieniędzy, odzieży, rodzice pracy, żadnych dokumentów tożsamości ani dokumentów posiadania gospodarstwa itp.
Podobnie jak obecnie sieroty syryjskie. Konsekwencją życia w głodzie w brudzie była epidemia tyfusu, na który jedna z moich sióstr zmarła. Ponieważ Mordy na Wołyniu szerzyły się coraz bardziej i coraz więcej ludzi przybywało do Krzemieńca potrzebujących pomocy, postanowiono znowu przy pomocy Niemców zorganizować transport dzieci do Krakowa. Do pierwszego transportu samochodowego zabrano dzieci wymagające szybkiej pomocy. W ten sposób już w pierwszym transporcie dotarłem z mamą i rodzeństwem do Krakowa. Mimo okupacji w Krakowie działała Rada Główna Opiekuńcza, która zleciła pani Klimaszewskiej nauczycielce Uniwersytetu jagiellońskiego zorganizowanie Domu Dziecka w Piaskowej Skale. Tam przebywaliśmy aż do wyzwolenia. Nikt nie zapewniał dla Domu Dziecka dostaw żywności, opału itp. Byliśmy jednak daleko od mordów band ukraińskich. Ojciec w Krzemieńcu został wcielony do III Dywizji Wojska Polskiego i walczył z Niemcami o Warszawę, Bydgoszcz, Wał Pomorski i Kołobrzeg. Po wojnie jeszcze jako żołnierz walczył z bandami UPA na Rzeszowszczyźnie. Piszę o moim życiu dlatego, że jest ono podobne do życie sierot syryjskich. W mojej jednak sytuacji żyję, bo pomógł mi ówczesny okupant – wróg Polski, ochraniając kolumnę kobiet i dzieci w drodze do Krzemieńca, a potem zapewniając transport do Krakowa. Natomiast rząd Polski chwalący się wiarą w Boga, w katolickiej Polsce robi problemy dla tych, którzy chcą ratować sieroty z Syrii. Ręce mi opadają, bo żyję w strasznie zakłamanym kraju.
Jan Jasiński z Nowego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska