Ale się nieprzytomnie nie cieszcie, bo wiadomość jest dobra tylko pozornie. Spadek cen, sezonowy zresztą, nie dość że dotyczy sprzętu, który w Polsce występuje tylko sporadycznie, na domiar złego dokonał się w Afryce, więc teoretycznie guzik nas powinien obchodzić. Ale też jeno na pierwszy rzut oka, bo sprawa ma wymiar głębszy i filozoficzny nieomal. Oto zaledwie połowę, czyli trzy miast sześciu dolarów trzeba dziś zapłacić za maczetę w Nigerii. Tę zasadniczą obniżkę analitycy tamtejszego rynku maczet przypisują temu, iż właśnie zakończyła się w tym kraju kampania wyborcza, w której maczety były ważnym, często nawet ostatecznym, argumentem wymiany poglądów politycznych.
Jak już wspomniałem, maczety trafiają się u nas rzadziej aniżeli nieodśnieżone drogi w Nigerii, zresztą różnice zdań - także polityczne - zwykło się w kraju malwy przydrożnej rozstrzygać za pomocą narzędzi równie prostych, że wspomnę cep, kosę czy - w rejonach biedniejszych - sztachetę z płotu. Dziś, w związku z awansem cywilizacyjnym, kulturowym oraz ogólnym wzrostem świadomości, w politycznych debatach używane są instrumenty intelektualne, jak choćby wyzwiska, pomówienia, epitety, a także fałszywe oskarżenia. Zauważyć także wypada, iż - w odróżnieniu od nigeryjskiego - ten rynek nie ulega sezonowym ruchom cenowym. Inaczej mówiąc - nie ma znaczenia, czy akurat szykujemy się do wyborów, czy już mamy tę przyjemność za sobą: dowala się przeciwnikowi zawsze i wszędzie, z okazji i bez niej. Świadkami są bracia Kaczyńscy, Lech Wałęsa, Platforma, Sojusz, Liga, Samoobrona - długo by wymieniać, bo tak się dzieje od Krakowskiego Przedmieścia po Urząd Gminy w Obelgach Dolnych. I tylko nieodparcie nasuwa się myśl, że gdyby wprowadzić u nas nigeryjski model rozstrzygania konfliktów pomiedzy politykami, to spory skończyłyby się szybko i zapadłaby cisza, cóż że cmentarna.
Byłaby to jednak cisza niezupełna, bo przerywana okrzkami zachwyconych widzów, rozentuzjazmowanych koneserów piwa oraz restauracjnych gości. Widzowie byliby kinowi, a zachwycali się filmem "Pasja 2" w reżyserii Mela Gibsona, poświęconym życiu i drodze przez mękę księdza prałata Henryka Jankowskiego, który właśnie zaproponował hoolywoodzkiej gwieździe zrobienie filmu o sobie, czyli gwieździe nadbałtyckiej. Nie wiem, czy Mel zagra samego ksiedza, ale nawet gdyby tak się stalo, to publiczność mogłaby po projekcji szybko wrócić do stanu równowagi delektując się piwem marki "Benedykt XVI" (trzy "benedykty" z lodówki, proszę) serwowanym w sieci klubo-kawiarni prowadzonych przez Instytut im. ks. Jankowskiego, a roznoszonym przez prześliczne ("brzydkie nie mają szans" - zastrzegł prałat) panienki w strojach kaszubskich.
Aby nie było wątpliwości: nie ja to wymyśliłem, lecz ksiądz z Gdańska.
Podobno Sługa Boży.