Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jantur. Nie licz chłopie na więcej

Jadwiga Aleksandrowicz [email protected]
Jantur. Nie licz chłopie na więcejStyczeń 2010 rok. Rolnicy przyjechali do gorzelni w Nieszawie upomnieć się o swoje pieniądze.
Jantur. Nie licz chłopie na więcejStyczeń 2010 rok. Rolnicy przyjechali do gorzelni w Nieszawie upomnieć się o swoje pieniądze. archiwum / Jadwiga Aleksandrowicz
W sprawie "Janturu" było już wszystko: procesy, telewizyjne kamery i deklaracje pomocy.

- Oszustwa „Janturu” to największa afera zbożowa w Polsce  powojennej - twierdzi Wojciech Mojzesowicz, działacz chłopski i były poseł. - Dziwnie wyciszona - dodają rolnicy.

Tak, jak w roku 2010 zaufali prokuraturze i syndykowi masy upadłości spółki, tak teraz - gdy sprawa trafiła do Sądu Okręgowego we Włocławku - wytykają im zaniechania i lekceważenie pokrzywdzonych rolników, dopatrują się działań przeciw wierzycielom.

Przypomnijmy: nieszawska spółka „Jantur”, należąca do rodziny Ch., skupowała zboże i nie płaciła rolnikom. Już w 2008 roku spółka nie miała płynności finansowej. Mimo to kupowano ziarno, nie informując dostawców o problemach finansowych. Okres płatności wynosił w niektórych przypadkach nawet 223 dni. Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy doliczyła się równo 660 poszkodowanych. Największą grupę stanowią rolnicy, którym „Jantur” winien jest ponad 21 mln złotych, ale są i inni wierzyciele, w tym banki. Mimo że gorzelnia w Nieszawie i młyn „Janturu” w Wagańcu zaprzestały produkcji, to bracia Roman Ch. (prezes) i Krzysztof Ch. (wiceprezes) nie zdecydowali się ogłosić upadłości firmy. Zasiądą na ławie oskarżonych. Obok nich z zarzutów m.in. pomocy w fałszowaniu dokumentacji księgowej i podrabiania podpisów tłumaczyć się będzie Jolanta O., główna księgowa.

23 tys. zł pensji
Po upadku w 2010 roku „Janturu” zawiązała się Rada Wierzycieli. Ciało takie ma w Prawie Upadłościowym i Układowym  określone uprawnienia, np. kontroli pracy syndyka, dostępu do dokumentów, którymi syndyk dysponuje, opiniowania sprzedaży z wolnej ręki itp.

- Mieliśmy problemy nawet z umówieniem się z syndykiem - mówi Wiesława Burczyńska, członek Rady Wierzycieli i przewodnicząca Stowarzyszenia Poszkodowanych przez „Jantur” Sp.z o.o. - Najbardziej oburzyło nas to, że syndyk wypłacił  23 tysiące złotych zaległego wynagrodzenia oskarżonemu wiceprezesowi Krzysztofowi Ch. Chcieliśmy uzyskać wyjaśnienia w tej sprawie i zapytać, czy odzyskał od współwłaścicieli „Janturu” (Romana Ch., Janusza Ch., Krzysztofa Ch., Kamili Ch. i Marzeny L.) po 112 tys. złotych, jakie wzięli za sprzedaż udziałów „Janturu” w spółce Majkro - denerwuje się. Pieniądze, o których mówi wierzycielka, miały być wpłacone do kasy spółki do 31 grudnia 2009 roku. Wtedy już rolnicy ostro domagali się swoich pieniędzy.

Mec. Jacek Cędrowski, syndyk masy upadłości mówi, że Rada Wierzycieli nie działała. - Raz przyjeżdżały dwie osoby, innym razem dwie inne. Starałem się informować o wszystkim, co ich interesowało - broni się syndyk. Przyznaje, że na liście zaległych wynagrodzeń dla pracowników „Janturu” było nazwisko wiceprezesa. - Ale dostał tylko pierwszą niewielką część, od której odliczono ZUS i podatki. Drugą ratę  zajął komornik - podkreśla. Natomiast o należnościach za udziały w firmie Majkro nie wiedział. - To wyszło w czasie prokuratorskiego postępowania. Nie miałem dostępu do tych materiałów, dowiedziałem się o nich od wierzycieli. Poprosimy o nie i jeśli materiał dowodowy jest odpowiednio mocny, a sprawa nie przedawniła się, wystąpimy o zwrot tych pieniędzy.

Majątek w rodzinie?
Najlepszy kąsek majątku, gorzelnię w Nieszawie, kupiła Spółka „Pomorska Fabryka Wódek” w Borczu, transakcja jest finalizowana i nowy właściciel lada dzień rozpocznie produkcję. Syndyk sprzedał też magazyny w Kikole i Chromowili. Podobno jest amator na młyn w Wagańcu, niewykluczone, że zostanie sprzedany z wolnej ręki. - Za grosze! - prychają z sarkazmem rolnicy. Mec. Cędrowski tłumaczy, że zanim dojdzie do takiej transakcji, młyn musi zobaczyć sędzia komisarz. Na razie obiekt generuje koszty.  Syndyk płaci za ochronę właścicielom pobliskiego sklepu. - To taniej niż wzięłaby profesjonalna firma - dowodzi.

Do majątku „Janturu” należał też dworek w Chromowoli w gm. Koneck. - Kupił go znajomy rodziny Ch., choć więcej oferowała inna osoba - mówią wierzyciele. Zapewniają, że wpłaciła wadium w terminie, ale dziwnym trafem bank nie dostarczył syndykowi o tym informacji i korzystniejsza z punktu widzenia wierzycieli transakcja przeszła koło nosa. - Odrzucona oferta nie spełniała wymogów formalnych  - tłumaczy syndyk. Zapowiada, że wkrótce sprzeda nieruchomość z budynkiem dawnego przedszkola w centrum Nieszawy. Czy i ile dostaną z tego rolnicy? Nie wiadomo.

Pełnomocniczka rolników spod Inowrocławia (prosi o anonimowość) dysponuje kopiami niektórych dokumentów, znajdujących się w aktach sprawy, które - jej zdaniem - jasno pokazują, że rodzina Ch. z premedytacją i w sposób zaplanowany oszukiwała rolników. Pokazuje wypisy z ksiąg nabytych nieruchomości gruntowych, (niektóre z domami) pochodzących z majątku własnego oskarżonych na rzecz córki prezesa i członka rady nadzorczej „Janturu”. W opinii biegłej powołanej przez prokuraturę, można przeczytać, że sprzedaż majątku spółki przez jej kierownictwo w roku 2009, np. samochodów ciężarowych i osobowych „może być odbierana jako działania na szkodę wierzycieli niezaspokojonych”. Część tego majątku kupiła dalsza i bliższa rodzina.

Trampolina?
Postępowanie prokuratorskie wzięła w swoje ręce Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy ze względu na powiązania towarzysko-partyjne włocławskiej prokuratury z wpływową na Kujawach rodziną Ch. Rolnicy mają pretensje do prokuratury. Uważają, że popełniła błąd, zwalniając od odpowiedzialności radę nadzorczą, w której zasiadali: brat, siostra, córka prezesa i córka wiceprezesa „Janturu”. Są dokumenty, że wzięli za pracę w radzie 315 tys. złotych. Sam przewodniczący tego ciała w zeznaniach podatkowych wykazywał dochody z przewodniczenia radzie nadzorczej „Janturu”. W aktach sprawy jest też oświadczenie adwokatki córki prezesa, że jej klientka przestała być członkiem rady nadzorczej dopiero 24 kwietnia 2010 roku. Rolnicy z przekąsem odnoszą się do uzasadnienia decyzji o częściowym umorzeniu. Prokuratura powołuje się na zeznania członków tego ciała, że nie wiedzieli, jaka jest sytuacja w „Janturze”. - Przewodniczący mieszka za płotem, niemal na terenie gorzelni, gdzie były biura firmy i nie widział, jak rolnicy awanturują się o pieniądze?! Nawet ich nie zapytał, o co chodzi? Nie zainteresował się, że coś może być nie tak ze spółką? Mocno to naciągane - mówią.

Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego we Włocławku.

- Mieliśmy nadzieję, bo tak obiecywał nam prokurator Janusz Bogacz, że trafi do Sądu Okręgowego w Toruniu. Będziemy zabiegać o przeniesienie procesu do innego sądu. Z tych samych powodów, z jakich postępowanie prokuratorskie toczyło się w Bydgoszczy - nie ukrywają przedstawiciele pokrzywdzonych.

Trzy, cztery lata temu pokrzywdzeni rolnicy organizowali protesty, otaczał ich wówczas wianuszek polityków i chętnie pozujących do kamer samorządowców. W oczach mieli współczucie dla oszukanych gospodarzy, a usta pełne deklaracji i obietnic pomocy poszkodowanym. Szybko jednak rolnicy przekonali się, ile te gesty były warte. - Niektórzy samorządowcy na chłopskich plecach wjechali na swoje stołki i wysokie diety, bo tylko „Janturem” byli w stanie uwieść wyborców - mówią z goryczą gospodarze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska