Oj, było na co popatrzeć...
Stuntriding czyli kaskaderska jazda na motocyklu to rodzaj sportu, hobby, być może mody. Na pewno drogiej, niebezpiecznej, ale niezwykle widowiskowej. Na pokazach przewija się po kilkanaście tysięcy widzów. Jak w ostatni weekend w Bydgoszczy na parkingu przed Centrum Handlowym Auchan, gdzie Maciej „Cygan” Szudzichowski zorganizował Stunt Grand Prix of Poland 2009.
Piotruś, było super!
- Gdy tylko pojawił się samochód i motocykl, ludzie zaczęli kombinować, jak można wykorzystać te cuda techniki w niestandardowy sposób - mówi „Cygan”. - Freestyle motocyklowy zaczął się więc od wygłupów, zabawy, z czasem najlepsi zaczęli ze sobą rywalizować, próbować nowych, trudniejszych sztuczek. Potem znaleźli się sponsorzy, głównie z branży motoryzacyjnej, pojawili się kibice. Imprezy powstawały jak grzyby po deszczu. Do Polski stuntriding trafił z USA przez Europę Zachodnią. Wielu z nas wcześniej jeździło po szosach, ścigało się i robiło pokazy na pasie startowym pod Koronowem czy w Borsku, gdzie spotykamy się od kilku lat w majowy weekend. Ale szukaliśmy także nowych podniet, trudnych ewolucji i z czasem zabawa w jazdę ekstremalną stała się dla nas najważniejsza. Stała się sposobem na życie - dodaje.
Na przykład dla Wojciecha Zalewskiego z Olsztyna, który na zawody przyjechał z sześcioletnim synem Piotrem. Co ciekawe, to nie ojciec, lecz syn prezentował publiczności swoje umiejętności, jeżdżąc na mini motorku mającym 49 koni mechnicznych.
- Piotrek kontynuuje rodzinne tradycje, realizuje moje niespełnione marzenia, ale do niczego go nie zmuszam, zaraził się po prostu ode mnie miłością do motocykli. Co prawda ma krótkie momenty zniechęcenia, lecz szybko mu przechodzą. Nawet bolesny upadek kończy się krótkim płaczem, a za kilka dni, gdy pupa przestaje boleć, siada na motor. Mój syn jeździ już dwa lata, wykonuje najprostsze numery; widzę, że możliwość występu przed kibicami niesamowicie go nakręca - opowiada Zalewski.
Piotruś w przerwie między pokazami dorosłych zawodników popisywał się jazdą razem z młodszym o rok, choć wyższym, kolegą z Poznania. Z autentyczną radością kręcił kółka i palił gumę. Gdy w jego motorku pękła opona, ze łzami w oczach zjeżdżał z toru. - Nie martw się Piotruś, było super! - pocieszał go Szudzichowski prowadzący spikerkę.
Facet po przejściach
Maciej od kilku lat organizuje imprezy na najwyższym poziomie, co zgodnie podkreślają wszyscy. Ta ostatnia, choć sponsorów nie było wielu, a większość zrobił dzięki zaangażowaniu własnemu i swoich przyjaciół, dostała najwyższe noty od uczestników. Do tego Maciej prowadzi zawody, opowiada przez mikrofon o zasadach czy punktacji, stara się również jak najwięcej powiedzieć o zawodnikach.
- To są ludzie znani w naszym środowisku, ale wciąż nie szerszej publiczności. Często zjada ich trema, a kilka miłych słów potrafi ich rozluźnić i wtedy są w stanie zrobić z motocyklem wszystko - tłumaczy.
Maciej Szudzichowski jest skromny, niewiele mówi o sobie. Dopiero po odwiedzeniu jego strony internetowej www. surface56.com dowiedziałem się, że jest nie tylko najlepszym organizatorem, ale i jednym z czołowych stunterów w Europie, facetem z kontaktami i pomysłami, do tego po przejściach. Kilka lat temu spędził sporo czasu w szpitalu po poważnym wypadku na motocyklu. Może dlatego jego imprezy są przygotowane profesjonalnie, choć wypadki też się zdarzają.
Nie inaczej było w Bydgoszczy. Andrzej „Simpson” Drzymulski, stary wyjadacz, zaliczył dzwon i z podejrzeniem uszkodzenia kręgosłupa trafił do szpitala.
- Przy prostej ewolucji, tzw. stoppie za długo przytrzymał hamulec i poleciał do tyłu, a motocykl spadł na niego. Okazało się jednak, że wyszedł z tego bez większego szwanku. Wrócił do nas po czterech godzinach, tylko ze zwichniętym nadgarstkiem, a nazajutrz siedział już w komisji oceniającej zawody - opowiada o koledze Hubert „Raptowny” Dylon, czołowy stunter bydgoskiej rywalizacji.
Kosztowne hobby
Stunterzy to z reguły ludzie młodzi, większość jeździ na ścigaczach, choć dla tych mniej zamożnych wprowadzono kategorię pozaregulaminową, gdzie dominują lżejsze konstrukcje oraz skutery. Każdy z dużych motocykli ma „pod maską” od 170 do 200 koni mechanicznych.
Wiedza i wyobraźnia
Stuntriding to bardzo kosztowne hobby. Drogie są motocykle. Ścigacze kosztują tyle, co dobry samochód, a są i droższe. W Bydgoszczy zaprezentowano nowe modele BMW, m.in. S1000RR. Za jeden z nich trzeba byłoby zapłacić, bagatela, prawie 80 tysięcy złotych. Do tego dochodzą przeróbki, opony, naprawy i wyjazdy na imprezy. Aby zminimalizować koszty, czołowi zawodnicy założyli teamy, mają też sponsorów i wyjeżdżają na zawody, gdzie można zgarnąć przyzwoite nagrody, nawet po kilka tysięcy euro. Z reguły jednak miłość do motocykli finansują z własnych pensji.
