Na sali rozpraw Sądu Okręgowego w Bydgoszczy nie było oskarżonego. Od stycznia ubiegłego roku, kiedy zbrodnia ujrzała światło dzienne, przebywa w areszcie.
Pokoik na Brdyujściu
Jerzy G. ma 70 lat. W 2004 roku razem z żoną wynajęli pokój z aneksem kuchennym przy ul. Azbestowej w Bydgoszczy. Małżeństwo było stać tylko na takie lokum zważywszy, że G. miał 1,5 tys. zł emerytury, a Barbara nie pracowała. Między małżonkami nie układało się najlepiej.
- Rodzice się kłócili. Najczęściej o pieniądze - zeznawała przed sądem 39-letnia córka Katarzyna Ł. - Mówiłam, że jak tak dalej będzie, to kiedyś dojdzie do tragedii.
W protokole z policyjnego przesłuchania w styczniu 2010 roku znajduje się jeszcze inne wyznanie zrozpaczonej córki: - Dwa lata temu, jak w domu był remont, to ojciec spał u nas. A tylko na sobotę i niedzielę wracał do mamy.
Z przesłuchań świadków wynika, że sprzeczki, wzajemne wyzywanie były w małżeństwie G. na porządku dziennym. Zawsze jednak kończyło się tylko na podniesionych głosach. Tak było aż do niedzieli 27 grudnia 2009 roku.
"Upadłem na nią z nożem"
Wieczorem między godz. 19 a 20 Jerzy G. był razem z żoną w ich wynajętym mieszkaniu. Z zeznań mężczyzny wynika, że Barbara G. krzątała się w kuchni, gdy ten zapytał o pieniądze z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, które małżeństwo dostało na zakup węgla. Poszło o 600 zł.
Kiedy G. zaczął gorączkowo szukać dokumentu potwierdzającego przekazanie pieniędzy i zamierzał zajrzeć do torebki kobiety, ta zagroziła mężowi, że pożałuje. W procesie G. zaznaczał, że trzymała nóż kuchenny: - Wyrwałem jej go z ręki.
Jerzy G. ranił żonę w okolice klatki piersiowej, nóż trafił poniżej obojczyka. - Przewróciła się - dodaje. - Chciałem do niej podejść; ona zrobiła coś z nogami i wtedy przewróciłem się na nią z nożem.
Dwie rany kłute okazały się śmiertelne. Barbara G. wykrwawiła się. Liczyła 60 lat.
- Byłem zdenerwowany, ale nie chciałem zabić - wspomina G. Jego adwokat sugerował, że to była obrona konieczna. Sąd odrzucił tę ewentualność.
- Po tym wszystkim zrobiło mi się ciemno przed oczami - opowiada oskarżony. - Gdy się obudziłem, w telewizji były akurat wiadomości... chyba serwis sportowy.
Żonę leżącą na skraju łóżka G. przykrył szlafrokiem i kołdrą.
O tragedii pierwszy dowiedział się syn, Tomasz G. Najpierw próbował skontaktować się z ojcem 3 stycznia 2010 roku, żeby złożyć mu życzenia urodzinowe. Nie odbierał telefonu.
"Ojciec, dlaczego?!"
20 stycznia Tomasz G. pojechał do mieszkania rodziców. Nikt nie otwierał. Ojca znalazł w pracy - G. dorabiał do emerytury. Razem z synem pojechali do mieszkania na Brdyujściu. Tomasz G. od razu zawiadomił policję. Tego samego dnia do brata zadzwoniła zaniepokojona Katarzyna Ł.: - Przekazał ojcu telefon. Byłam w szoku, krzyczałam tylko "Ojciec, coś ty zrobił!".
Jerzy G. pytany dlaczego trzymał ciało w mieszkaniu, odpowiadał: - Chodziłem po mieście. Prawie nie było mnie w domu. Dzień po tym poszedłem na most, chciałem skoczyć. Zabić się. W domu spałem na fotelu; raz tylko na łóżku. Nie paliłem w piecu. Było zimno...
- Wiem, że dziesięć lat więzienia może oznaczać dla oskarżonego dożywocie - przyznaje sędzia Dariusz Jagielski. - To było zabójstwo. A kara musi być adekwatna do czynu.
Wyrok nie jest prawomocny.
Czytaj e-wydanie »