W minioną sobotę odbył się Kongres Unii Wolności. Kongres partii, która znalazła się poza parlamentem budzi raczej umiarkowane zainteresowanie, ale było to wydarzenie pod wieloma względami bardzo ciekawe. Okazało się, że upływ czasu, wyborcza porażka, trudna sytuacja związana z brakiem pieniędzy i długami po kampanii nie wygasiły odwiecznego unijnego sporu między Tadeuszem Mazowieckim na jego młodszymi adwersarzami. Sporu zawierającego się w pytaniu: jaką partią ma być Unia Wolności - bardziej liberalną czy bardziej prospołeczną. W efekcie przyjęto dwie deklaracje ideowe, dość podobne zresztą, z których jedna jest długim tekstem, z którego wyborca niewiele zapamięta, a ostrość drugiej nieco rozmyto, by wilk był syty i owca cała. Dla niepoznaki jeden dokument nazwano deklaracją ideową, a drugi celami partii.
Tak więc czasy się zmieniają, zmienia się scena polityczna, a Unia Wolności nadal toczy dawną debatę, choć przysłuchują się jej już nowi ludzie. Tym bowiem, co zwracało uwagę, była obecność bardzo dużej grupy ludzi młodych. Czy dla nich ten spór ma znaczenie, jak oni określają swoją partię, do której przyszli w czasie niepogody? Tego nie wiadomo. Jednak fakt, że przyszli świadczy o tym, że jest jeszcze w Unii jakaś siła przyciągania. Czy przewodniczący Władysław Frasyniuk, który nie miał kontrkandydata do stanowiska, choć w kuluarach wiele mówiono o tym, że sobie nie poradzi (nikt jednak nie stanął do walki) przekona tych młodych, że dziś zasadniczo zmieniły się podziały na scenie politycznej, że główna linia podziału biegnie między tymi, którzy są za integracją z Unią Europejską a tymi, którzy są przeciw, co oznacza, że trzeba współpracować z SLD? To jest rzeczywiście otwarte postawienie sprawy: jesteśmy opozycją, nawet pozaparlamentarną, ale widzimy wspólny cel dla Polski i chcemy go realizować wspólnie z ugrupowaniem rządzącym. Dotychczas tak wyraźnie nie powiedziało tego żadne ugrupowanie opozycyjne.
Równie ciekawa, jak odwieczny unijny spór o ideowe oblicze partii, była galeria gości, przedstawicieli innych posolidarnościowych ugrupowań. Przemawiało ich pięciu lub sześciu i zawsze w myśl zasady - im mniejsze ugrupowanie tym dłuższe przemówienie i tym bardziej gromkie nawoływanie do jedności. Niektórzy mieli już gotowe projekty przyszłej formacji, inni dopiero takie projekty przygotowywali. Widać że w tym obozie niewiele jeszcze się zmieniło, dalej każdy lider chce mieć swoje ugrupowanie, każdy chce być tym jedynym założycielem i pomysłodawcą. Na kongresie nie było największych ugrupowań mających reprezentację parlamentarną, czyli Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. Nie wiadomo dlaczego? Czyżby po prawej stronie był ktoś, kto nie chce się jednoczyć, a przynajmniej przemówić z trybuny, że trzeba to wreszcie zrobić? Może więc i dobrze, że w UW nie widać było szczególnego entuzjazmu do ruchów zjednoczeniowych. Nadmiar ambitnych projektów niczego dobrego nie wróży. Już lepiej walczyć samodzielnie o pokonanie wyborczego progu za te trzy lata z niewielkim okładem.
**
Jest jakaś siła...
Janina Paradowska, "Polityka"