-- Niech pan spojrzy, to jest mój narzeczony - mówi z dumą pani Krystyna Zielińska. Z sąsiedniej sali wygląda nieco speszony uwagą mężczyzna. Próbuje coś odpowiedzieć. Nie sposób nic usłyszeń, bo jego słowa zagłusza głośny śmiech osób, które na chwilę oderwały się od partii warcabów i szachów. - Niech pan jej nie słucha, ona zawsze tak żartuje - tłumaczy zachowanie koleżanki Tadeusz Gnaciński. - Tutaj jest tak przez cały czas. Ciągle żartujemy, śmiejemy się.
Jesteśmy już jak rodzina.
W tych zapewnieniach nie ma przesady. Gdy przed miesiącem zmarł jeden z uczestników zajęć, jakie oferuje Dom Dziennego Pobytu, urządzono spontaniczną zbiórkę pieniędzy na kwiaty. - Wszyscy, którzy mogli przyszli na pogrzeb - wspomina Monika Nowińska, kierownik Domu mieszczącego się w starym szpitalu. - Chyba było nas więcej niż członków rodziny. Bardzo to przeżyliśmy. Bo choć placówka działa dopiero od lutego, zdążyliśmy się zżyć ze sobą.
A teraz lewa noga do góry
Po dwóch miesiącach od momentu otwarcia był już komplet. Codziennie na wspólnym śniadaniu spotyka się 25 emerytów i rencistów, którzy trafili tam głównie za sprawą miejscowego ośrodka pomocy społecznej. Jako jedna z pierwszych na zajęciach pojawiła się Julianna Szkutnik. Gdy opowiada o swoich zajęciach, jej oczy zdają się śmiać. - Czuję się naprawdę szczęśliwa - podkreśla. - Ile można oglądać telewizję? Tutaj ciągle coś się dzieje. Gdy mam ochotę pograć w warcaby, karty albo porozmawiać, zawsze znajdzie się ktoś chętny. Najbardziej jednak lubię szydełkować.
Chwilę potem demonstruje kilkanaście misternych robótek zdobiących salę, gdzie przez cały dzień przebywają uczestnicy zajęć.
Czas między kolejnymi posiłkami wypełniony jest różnego rodzaju zajęciami proponowanymi przez terapeutów. Udział w nich jest dobrowolny. Jeśli ktoś, zamiast wspólnie tańczyć, albo wycinać, woli poczytać książkę, która go wciągnęła, nie ma sprawy. Nic na siłę.
Agnieszka Belt, terapeutka nie kryje, że na początku musiała niektórych długo namawiać aby wzięli do ręki pędzle, nożyczki czy też dali się namówić na lepienie z solnej masy. - Najczęściej słyszałam: "ja tego nie umiem" - mówi. - Wtedy łagodnie tłumaczyłam, że to nie takie trudne i z pewnością coś uda się zrobić.
Teraz panowie po 60. z pasją wypełniają kolorowanki albo robią świąteczne ozdoby. I co najważniejsze - świetnie się przy tym bawią.
Nigdy jednak nie jest tak dobrze, aby nie mogło być lepiej. Czego im brakuje? - Chcielibyśmy od czasu do czasu gdzieś razem wyjechać - odpowiadają chórem. - Najlepiej do lasu - proponuje pani Krystyna.