Jest pan ozdrowieńcem, pierwszym VIP-em z woj. kujawsko-pomorskiego, który zachorował z powodu koronawirusa. Wie pan od kogo się zakaził?
- Zachorowałem w połowie marca i do dziś nie udało się ustalić źródła zakażenia. Warszawski sanepid prowadził bardzo szczegółowe dochodzenie, sprawdzał z kim się kontaktowałem, ale skończyło się na przypuszczeniach.
Sanepid nie miał łatwego zadania, bo będąc wiceministrem spotykał się pan z wieloma osobami.
- To prawda, tym bardziej, że wówczas była inna sytuacja – prowadziliśmy "normalne życie" wypełnione spotkaniami, naradami…
Zanim mnie "zapuszkowano" w warszawskim, wynajmowanym mieszkaniu, spotykałem mnóstwo ludzi. Na początku marca byłem m.in. w ministerstwie klimatu, środowiska, Filharmonii Pomorskiej (w uroczystości w Bydgoszczy wzięło udział kilkaset osób!). No i oczywiście odbyłem wiele spotkań w ministerstwie rolnictwa - z mojego powodu do kwarantanny trafiło całe kierownictwo tegoż resortu oraz dyrektorzy departamentów.
To Cię może też zainteresować
Czy zachorowała któraś z osób, z którą pan się wówczas kontaktował?
- Jedna. To szefowa departamentu w resorcie rolnictwa, z którą jeździłem na spotkania do innych ministerstw. Zatem nie każdy, kto się ze mną spotkał i np. stał w jakiejś tam odległości, musiał zostać zakażony. Dziś wiemy już więcej o tym wirusie, o sposobie jego przenoszenia.
A co było dla pana najtrudniejsze w czasie, gdy stwierdzono u pana koronawirusa? Izolacja, którą nazwał pan "zapuszkowaniem"?
Izolacja nie była przyjemna, ale nie to było najtrudniejsze. Wtedy jeszcze niewiele wiedziano o koronawirusie, więc nawet kontakt z lekarzem miałem zdalny. Koronawirusa przechodziłem dość łagodnie, nawet temperatury nie miałem bardzo wysokiej, ale problemem stała się rwa barkowa, której nie mogłem normalnie wyleczyć. Wszak zaproszenie lekarza do mieszkania było niemożliwe – procedury nie do przejścia, poza tym nie chciałem nikogo narażać. W tamtym czasie najważniejsze było, by pozbyć się koronawirusa.
Chorowałem w odosobnieniu nie tylko dlatego, że objawy nie były tak uciążliwe, ale wiedziałem też, że lekarze mają pełne ręce roboty.
Martwił się pan także o rodzinę. Jak najbliżsi przetrwali ten czas?
To był dla nich bardzo trudny czas. Ja chorowałem w Warszawie, rodzina została poddana kwarantannie w naszym domu w pow. nakielskim.
Ale nie tylko członkowie mojej najbliższej rodziny, ale nawet współpracownicy, nie mieli łatwego życia z powodu strachu i niepewności. Powstawały niestworzone historie na temat tego, kto z kim się spotkał, kto kogo mógł zakazić... Niektórzy byli wręcz stygmatyzowani!
To Cię może też zainteresować
Dziwi się pan?
- Nie zamierzam ich krytykować, to nie była niczyja wina. Wtedy o koronawirusie wiedzieliśmy znacznie mniej. Nawet moi sąsiedzi w warszawskim bloku byli przestraszeni, gdy widzieli ekipy w „kosmicznych” strojach przychodzące do mnie po kolejne wymazy. Ich reakcji też się nie dziwię. Wtedy panował ogromny strach.
Dziś ten strach tak bardzo oswoiliśmy, że plaże są pełne, w sklepach wiele osób nie nosi maseczek...
- I tego nie rozumiem! Wiele osób gdzieś zgubiło ten strach i teraz zachowuje się nieracjonalnie. Nie można na przykład do sklepu wchodzić bez maseczki, trzeba myśleć o innych! Trzeba także bardzo chronić osoby starsze.
A pan przestał się bać koronawirusa?
- Pewnie, że się boję! Nawet będąc ozdrowieńcem, nie mam gwarancji, że już nie zachoruję na koronawirusa. Boję się także tego, co może wydarzyć się jesienią. Jeśli do zakażeń koronawirusem dojdą ciężkie przypadki grypy i powikłań po grypie, to jak sobie z tym wszystkim poradzimy? Dlatego we wrześniu na pewno zaszczepię się przeciwko grypie. Zresztą szczepię się regularnie i – jak powiedział mi jeden z lekarzy – być może dlatego lżej przeszedłem zakażenie koronawirusem.
