Nie ma bowiem lepszego sposobu, jak właśnie zwycięstwo, dodatkowo na boisku wicelidera, aby uświadomić sobie, że to, co robimy ma sens. Mariusz Pawlak wraz z piłkarzami przekonali się, że nerwy są złym doradcą. Za to cierpliwość i konsekwencja potrafią wynagrodzić w najmniej spodziewanym momencie.
Najlepszy? Nie, najważniejszy!
Trener Pawlak pytany na pomeczowej konferencji, czy uważa zwycięski mecz w Rypinie za najlepszy w wykonaniu jego podopiecznych, tylko się żachnął. - Na pewno był to dla nas mecz najważniejszy - odparł. - W tabeli byliśmy tam, gdzie być nie powinniśmy. Postęp w grze był wyraźny, ale brak skuteczności powodował, że ligowych punktów nie przybywało. Poza tym wierzę, że najlepsze mecze jeszcze przed nami.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
To ciekawe, będziemy szkoleniowca trzymać za słowo. Bezspornie jednak dosyć skromnie usiłuje zrecenzować grę swoich piłkarzy. Bo jak można nie docenić postawy żółto-krwistych, kiedy po 10 minutach prowadzą 2:0 i mają pełną kontrolę nad grą. Goście bezlitośnie wykorzystali brak koncetracji i swoiste "przymulenie" graczy Lecha. Gdyby Tomasz Mikołajczak był w swojej optymalnej formie i wykorzystał sytuację sam na sam, rewelacyjny beniaminek nie podniósłby się już zapewne z kolan.
Dobrze, że zawodnicy "Chojny" nie potracili głów, kiedy gospodarze po golu Jakuba Bojasa złapali kontakt. W najbardziej odpowiednim momenecie dla przyjezdnych padła też trzecia bramka.
- W drugiej połowie mieliśmy zagęścić środek pola i przyczajeni kontratakować - zdradzał niuanse gry swego zespołu Pawlak. - Ale rywale na wiele nam nie pozwalali. Grali wysoko, operowali dużo piłką. Beniaminek zrobił na mnie dobre wrażenie. Tym bardziej cieszmy się z pierwszej wyjazdowej wygranej.
Bohaterowie są wśród nich
Na wynik w Rypinie zapracowała cała drużyna. Ale nie sposób nie wspomnieć o dwóch postaciach tego meczu. Przede wszystkim o Kubie Kapsie. Okazał się prawdziwym katem beniaminka. A czekał na swoją szansę kilka ligowych kolejek. Gdy już ją otrzymał, odwzajemnił trenerowi i kolegom. Przy dwójkowych akcjach Mikołajczaka z Danielem Ferugą zachował się, jak rasowy snajper. Piłka go wprost szukała w polu karnym. A strzał z dystansu oddany w 38 min. był wyjątkowej urody. Kuba mocno pracował dla drużyny. W bocznych sektorach boiska wykorzystywał swoje wrodzone predyspozycje, czyli szybkość. A że posiadł także umiejętność strzału z dystansu, wiedziano jeszcze z czasów jego występów w KSZO Ostrowiec. Gdy ta drużyna przestała istnieć, Kapsa wrócił do Lecha, ale na całe szczęście podjął właściwą decyzję wiążąc się z Chojni- czanką. - I z pewnością dam jeszcze wiele z siebie temu zespołowi - zapewnił bohater sobotniego spotkania.
Taki, a nie inny końcowy wynik, to także zasługa Rafała Misztala. W Rypinie grał pewnie między słupkami i na przedpolu. Zanotował kilka znakomitych interwencji, gdy "pociskami" usiłowali go pokonać Kuba Bojas, Łukasz Grube czy Miłosz Filipiak. - Lubię takie mecze, kiedy muszę często interweniować - mówił kapitan "Chojny".
Mecz z Lechem to już jednak historia. O prawdziwej jakości drużyny Pawlaka przekonamy się podczas najbliższych spotkań. Liga lada moment osiągnie półmetek, zaczną dawać o sobie znać kartki, kontuzje uszczuplające składy poszczególnych zespołów. W 7. kolejce zostały zatrzymane trzy zespoły z czołówki: Bytovia, Lech i Raków. Czy przyszedł obecnie czas, że rozgrywkami rządzić będzie Chojniczanka...?