- Po trzeciej bramce dla Niemców w finale większy był żal straconej szansy czy radość z wicemistrzostwa świata?
- Najpierw pojawił się smutek, byliśmy tak blisko...To nie trwało jednak długo. Zaczynaliśmy grę w Poznaniu myśląc o medalu i to udało się zrealizować. Udowodniliśmy, że odmłodzona kadra jest w stanie osiągać wielkie sukcesy. Cieszę się, że przy okazji daliśmy tyle radości kibicom.
- No właśnie. Pojawiły się już opinie, że mogliście być przerażeni liczbą widzów na meczu finałowym. Ty chyba nigdy nie grałeś przed tak liczną publicznością?
- Nigdy, ale wcale nas to nie przeraziło. Wręcz przeciwnie, byliśmy dodatkowo zmobilizowani. Natomiast Niemcy mieli miny mocno niepewne, kibice byli naszym kolejnym zawodnikiem na boisku.
- Droga do finału była bardzo emocjonująca. Z jednej strony, historyczne zwycięstwo z Niemcami, z drugiej, prawie odpadliście w ostatniej kolejce spotkań grupowych.
- Niemcy przegrali po raz pierwszy na mistrzostwach świata, ale dla nas to nie była niespodzianka. Obojętnie, czy czekała na nas Kanada, Namibia czy Niemcy, to zawsze wychodziliśmy na boisko po zwycięstwo. W tym meczu naszym wielkim atutem był Mariusz Chyła w bramce, czasami wydawało nam się, że mamy dwóch bramkarzy, to był jego turniej. Natomiast dzień później z Holandią zemściło się kalkulowanie, mieliśmy w głowach, że nawet porażka jedną bramką nam nie zaszkodzi i za bardzo się tym przejęliśmy.
- Strzeliłeś pięć goli, czyli sporo dałeś drużynie.
- Myślę, że mogę być zadowolony. Na pewno zadowolony był ze mnie trener, bo do końca turnieju grałem w podstawowym składzie.
- Teraz staniecie się sławni, jak kilka lat temu szczypiorniści.
- Chciałbym bardzo, ale to już trzecie nasze wicemistrzostwo świata, dwa poprzednie wiele nie zmieniły. To już zadanie związku, żeby sukces odpowiednio wykorzystać.