Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaskader z Grudziądza był rycerzem, Wikingiem, Tatarem, cowbojem... [zdjęcia, wideo]

Rozmawiała Maryla Rzeszut
Koń Rapier potrafi bardzo wiele. Po pokazach umie się ładnie publiczności ukłonić
Koń Rapier potrafi bardzo wiele. Po pokazach umie się ładnie publiczności ukłonić Maryla Rzeszut
Występował jako jeździec konny m.in. w filmach Jerzego Hoffmana "Ogniem i mieczem", 'Stara baśń". Także w turniejach w Golubiu Dobrzyniu i miasteczkach westernowych, również na Słowacji (Western City Sikluv Mlyn). Dziś daje pokazy jako duet jeździec i Koń Centurion. W Grudziądzu jest mało znany, w innych miastach - m.in. Poznaniu, już bardziej...
[polecany]13484528[/polecany]
Mirosław Dymurski i jego koń Rapier znakomicie się rozumieją. Kaskader ma tego konia, którego wyszkolił, już trzy lata
Mirosław Dymurski i jego koń Rapier znakomicie się rozumieją. Kaskader ma tego konia, którego wyszkolił, już trzy lata Maryla Rzeszut

Mirosław Dymurski i jego koń Rapier znakomicie się rozumieją. Kaskader ma tego konia, którego wyszkolił, już trzy lata
(fot. Maryla Rzeszut)

- Gra w filmie Jerzego Hoffmanna "Ogniem i mieczem" to był przełom w pana życiu?
- W 1998 r zgłosiłem się na casting, na hipodromie Wola. I zostałem zaangażowany, jako jeździec, do kręcenia scen batalistycznych w "Ogniem i mieczem". Wkrótce obejrzałem pokaz siedmiu kaskaderów ukraińskich, których zatrudnił Hoff-mann. Polscy też dali popis. W tym momencie już wiedziałem, co będę w życiu robić.


- Wcale nie! Wtedy moje umiejętności jeździeckie były średnie. Ekipa, która kwalifikowała jeźdźców, obserwowała, jak do konia podchodzę, jak wsiadam i jak utrzymuję się w siodle. Uznała, że można przyjąć mnie do grupy grającej jeźdźców różnych formacji wojskowych. Najpierw przez dwa tygodnie mieliśmy treningi. Konie i my także musieliśmy się przyzwyczaić do barwnych, fruwających strojów, szczęku zbroi. Część koni odstawiono, bo nie wytrzymywały takich sytuacji. A ja? Lekko nie było. Podobało mi się jednak, że jestem w centrum wyjątkowej przygody, uczestnicząc w realizacji szczególnie ważnego dla Polaków filmu. Czułem, że dostąpiłem pewnego zaszczytu. Byłem tylko jeźdźcem konnym. Moim zadaniem było tworzyć tło, co wykonałem. To kultowa dla nas Trylogia! Hoffmann mógł ten film zrealizować już wcześniej, w Hollywood. Tylko, że w języku angielskim. Mówił:
- Nie mogłem tego zrobić moim rodakom...

- Wjakim rodzaju wojsk w filmie czuł się pan najlepiej?
- W każdym. Ćwiczyliśmy od razu w strojach. Raz byłem w tatarii, więc musiałem jeździć na koniu rasy huculskiej, ze stadniny SKH Gładyszów. Innym razem przydzielono mnie do husarii, wtedy dostawałem konia dużego, rosłego, ze stadniny Książ. Z kolei gdy "walczyłem" w wojskach Michała Wołodyjowskiego, otrzymywałem konia lżejszego. Do "Ogniem i mieczem" zaangażowano ponad 200 ogierów z różnych stadnin. Było też pięć koni aktorskich, dla gwiazd filmu. Komendantami obozu konnego byli panowie Zalewski i Matławski, obaj z wielkim doświadczeniem. Znakomicie kierowali całymi zastępami, w zależności od ujęć zaplanowanych na dany dzień. Starałem się nauczyć jak najwięcej. Obserwowałem, podpatrywałem dobrych jeźdźców, kaskaderów. Także ich sposób bycia, zachowania. Przekonałem się, że ci naprawdę wielcy, są skromni. Trzy miesiące scen batalistycznych były dla mnie cenną nauką. Zaprocentowała w przyszłości.

Czytaj też: Kowalski z Torunia, czyli nasz pan od turbinki

- Jeźdźcy to nie aktorzy, ale swoją rolę musieliście jednak "odegrać"?
- Oczywiście, musieliśmy bardzo wczuć się w rolę, ponieważ to była przede wszystkim praca. Chcieliśmy ją wykonać jak najlepiej. Nie tylko dla siebie. Osoba Jerzego Hoffmanna była dla wszystkich w ekipie postacią magiczną. Tworzył wokół siebie trudną do opisania aurę. Wszyscy chcieliśmy wykonać to, co każe jak najlepiej - dla niego. To reżyser, który znakomicie realizuje sceny z udziałem koni, dlatego miał wielki autorytet także wśród jeźdźców. Bez słowa skargi znosiliśmy wszystkie niedogodności. Czasem pracowaliśmy po 12 godzin dziennie, niekiedy w 30-stopniowym upale, w pełnym rynsztunku. Po to, aby nakręcić pięciominutowe ujęcie... Bywały chwile bardzo ciężkie. Jednak przychodził następny dzień i nowa energia. Sceny batalistyczne ze Zbaraża kręciliśmy na poligonie w Biedrusku pod Poznaniem.


Rapier ufa swojemu panu i wzajemnie
Rapier ufa swojemu panu i wzajemnie Maryla Rzeszut

Rapier ufa swojemu panu i wzajemnie
(fot. Maryla Rzeszut)

MIROSŁAW DYMURSKI w latach 1996-97 był instruktorem plastyki w Klubie Twórczości Osób Niepełnosprawnych w Grudziądzu. Ma też uprawnienia ratownika wodnego. 5 sezonów pracował na plaży w Rudniku i na basenie. Pochodzi z Wrocławia, gdzie chodził do Liceum Plastycznego. Mieszka w Grudziądzu, bo tu się ożenił.



- Ten film był, jest i będzie zawsze chętnie oglądany. Czy rozpoznaje się pan w niektórych scenach?
- Nie jestem aktorem, tylko kaskaderem konnym. Tłem. Oglądając film wiem, gdzie w konkretnej chwili jestem, w której grupie i w jakim stroju, jednak zbliżeń nie ma.
W scenach batalistycznych, zbiorowych chodzi o coś innego: jak najwierniejsze odtworzenie zdarzeń w polu, terenie. I to zadanie staraliśmy się jak najlepiej wykonać.

Czytaj też: Astronomowie odkryli układ, w którym powiększająca się gwiazda niszczy planetę

- Jak wspomina pan sławy aktorskie, takie jak Daniel Olbrychski, Izabella Scorupco, Zbigniew Zamachowski, Michał Żebrowski czy najprzystojniejszy Kozak - Aleksander Domogarow, grający Bohuna? Spotykaliście się razem na planie.
- Wcześniej znałem ich tylko z ekranu filmowego, z gazet. Podczas realizacji "Ogniem i mieczem" ujrzałem na własne oczy, jacy są na co dzień. Wspominam pracę w filmie, z tak znanymi aktorami, z dużym sentymentem. Jak w każdym gronie - są ludzie bardziej lub mniej przystępni. Szalenie miła, bez cienia zarozumiałości, jest znana w świecie gwiazda - Izabella Scorupco, jedna z dziewczyn filmowego Jamesa Bonda. Nie było problemu, żeby zrobić z nią sobie pamiątkowe zdjęcie czy porozmawiać. Byłem w Biedrusku od kwietnia do czerwca, przez cały okres kręcenia scen batalistycznych.

- Na koniec był pokaz dla publiczności?
- Ekipa filmowa, po zakończeniu zdjęć pod Poznaniem, wzięła udział w pokazie artystycznym jazdy konnej różnych formacji, z ich filmowymi dowódcami. Przed publicznością, na hipodromie Wola w Poznaniu. Trafiłem do tatarii pod dowództwem Tuhaj-Beja, czyli Olbrychskiego. A Domogarow jechał z Kozakami zaporoskimi. Publiczności bardzo się pokaz podobał, a i my na długo go zapamiętaliśmy. Mieliśmy później wspólny bankiet, który też bardzo dobrze pamiętam...
Podczas uwieńczenia tej całej, ogromnej pracy przy filmie, dziękowaliśmy sobie nawzajem, wspominaliśmy różne sytuacje. Wznieśliśmy toast. W pewnej chwili podniosłem kieliszek, żeby "stuknąć się" z Domogarowem-Bohunem. Ten odstawił kieliszek, wziął szklaneczkę. Pytam - dlaczego? A "Bohun" na to: - "Za dużo podnaszania"...

- Słowiańskie dusze zawsze się zrozumieją...
- Wszystkich z planu wspominam pozytywnie. Praca przebiegła szczęśliwie, chociaż były i niebezpieczne momenty podczas kręcenia scen z oddziałami konnymi. Kiedy jest ponad 200 ogierów i ostra akcja, to bywa, że coś się wymknie spod kontroli. Takich sytuacji nie da się uniknąć. Bywały sceny kręcone "na żywca", kiedy to od razu musiało wszystko wyjść.




- Który z kaskaderów w tym filmie wywarł na pana największy wpływ?
- Dla mnie autorytetem był wtedy, i jest nadal, najstarszy i najbardziej doświadczony kaskader w Polsce, Edward Barański. Dziś jest już po siedemdziesiątce. To żywa legenda kaskaderów w naszym kraju. Ogro-mną wiedzę ma w tej dziedzinie także koordynator ds. kaskaderów Lech Adamowski. A z Edwardem Barańskim miałem przyjemność pracować przy dwóch filmach.

- Jakich jeszcze oprócz "Ogniem i mieczem"?
- "Wrota Europy" Jerzego Wójcika i "Stara baśń", znów z Jerzym Hoffmannem. Po roku od "Ogniem i mieczem" zadzwonił Włodzimierz Kario, prezes stadniny w Gładyszowie, z propozycją pracy w filmie. Poczułem się doceniony. "Wrota Europy" opowiadają o wydarzeniach z 1918 roku, kiedy to bolszewicy przekroczyli polską granicę i wysiedlali "kułaków". Wcieliłem się w postać bolszewika. Nieistotne, kogo grałem. Ważne, że znów pracowałem jako jeździec konny. Inny film, tym razem niskobudżetowy, z małymi planami. Inna epoka, inne wyzwanie. Oddziały bolszewików poruszały się konno. Zadanie nie było aż tak trudne, aczkolwiek jeźdźcy musieli uważać. Zdjęcia kręcono m.in. podczas mrozu -10 stopni C, o poranku. Kałuże były zamarznięte i konie ślizgały się po lodzie. Kiedy padł "klaps - akcja", należało ruszyć do przodu, a wtedy wszystko mogło się zdarzyć. Było wiele przewrotek na koniach. Ale obyło się bez tragedii. Przez dwa tygodnie kręciliśmy sceny w Zawadach koło Siedlec. To była okazja do rozwoju. Podpatrywałem aktorów i kaskaderów. Uczyłem się, jak powstaje film, łącznie z rolą jeźdźca. Także tego, jak grać przed kamerą. We "Wrotach Europy" znów zetknąłem się z bardzo dobrymi aktorami.

- A kim pan był w "Starej baśni" Hoffmanna?
- Raz wikingiem, raz Słowianinem... Znów zyskałem nową wiedzę i umiejętności. Sceny kręciliśmy w Gąsawce i osadzie Biskupin. Ponownie miałem zaszczyt pracować pod ręką Jerzego Hoffmanna i drugiego reżysera, Jarosława Żamojdy.



- Co przywiodło pana na zamek golubski?
- Po filmie "Wrota Europy" dostałem się do drużyny rycerskiej zamku w Golubiu Do-brzyniu, gdzie kasztelanem był niezapomniany, ś.p. Zygmunt Kwiatkowski. Znalazłem się w chorągwi tego zamku. Spotkałem się tam m.in. mistrzem Europy Krzysztofem Cymbałem. Podpatrywałem go. Znów sporo się nauczyłem. Do Golubia powracam tylko przy okazji ważnych imprez. W tym roku, 8 lipca odbył się na zamku konkurs kaskaderów konnych. Startowały 4 drużyny, a publiczność głosowała na swoich faworytów. Wszyscy kaskaderzy wykazali się bardzo wysokim kunsztem jeździeckim. Miałem to szczęście, że w duecie z Krzysztofem Cymbałem otrzymaliśmy najwięcej głosów od widzów. Bardzo im za to dziękujemy!
Turnieje i pokazy są piękne, ale nie da się z tego wyżyć. Do tego się dokłada. Z drużyną rycerską rozstałem się w 2003 r.

- Western i Dziki Zachód tym razem pana pociągnął...
- To był początek kaskaderki. W 2004 r zaangażowałem się do miasteczka westernowego w Zieleniewie koło Kołobrzegu. To tam zacząłem robić pokazy konne. Co sezon je doskonalę. Kaskaderem jestem osiem lat.

- Opanował pan trudną sztukę dżygitówki, wykonuje różne ewolucje na koniu w galopie, żongluje coltami, strzela batem, rzuca nożami... No i koń Rapier rozbraja publiczność, bo tak wiele potrafi.
- Dobrą szkołę przeszedłem m.in. w miasteczkach westernowych na... Słowacji: Vestern City Sikluv Mlyn. Ciekawe, że Czesi i Słowacy, zakochani w westernie, są w nim bardziej amerykańscy niż sami Amerykanie. Naturalnej tresury koni nauczyłem się właśnie od nich. Jako jedyny Polak w Siklovym Mlynie, w grupie aktorsko-kaskaderskiej, gdzie dostać się jest bardzo trudno. Kto pracuje na 99 proc., nie dostanie tam pracy. Trzeba dać z siebie 100 proc. albo więcej.


Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska