Nie znoszę Belki, szczególnie w mojej kieszeni - za bardzo uwiera. Tak, wiem: nie jestem sam, minister finansów to ulubieniec 30 milionów Polaków. Leszek Balcerowicz, kiedy jeszcze był szefem kasy państwa, nie robił za gwiazdę i nie pchał się przed kamery. Marek Belka natomiast kreuje się na jedynie słusznego męża stanu, co to ratuje kraj przed bankructwem. A tak naprawdę jest tylko księgowym średniej wielkości państwa od wymyślania podatków. Rząd SLD-UP zaczyna bowiem nieprzyzwoicie doić obywateli i kombinuje jak koń pod górę, jakie by tu jeszcze wymyślić podatki. Nazywa się je różnie: akcyzami, regulacjami, opłatami za samochód, dostosowywaniem cen do pułapu europejskiego, bykowym, kata... kastra... katast... katastrami. To ostatnie mądre słowo znaczy ni mniej ni więcej tylko podatek od wartości posiadanego domu, mieszkania czy innej nieruchomości.
Po prawdzie więc chodzi o to, że podatki są coraz wyższe i wyższe, ale za to lokomotywy - o, proszę, jakie tanie... W przeciwieństwie do narkotyków. Nasz Maruś otóż Belka, zapytany o zalegalizowanie i (oczwiście) opodatkowanie handlu narkotykami miękkimi, rzekł był jak rasowy mafioso: "Zawsze gdy czuję zapach pieniędzy, reaguję pozytywnie"... Jak pies Pawłowa albo Al Capone na usługach rządu. Trochę jakby minister przesadził, ale rozumiem: by ratować państwo (nas) Belka jest gotów opodatkować nawet przestępstwa. I tak sobie pomyślałem, że mam sposób na wybrnięcie z dziury budżetowej, co niniejszym zgłaszam ministerstwu finansów. Na miejscu pana ministra opodatkowałbym mianowicie każdorazowe skorzystanie z toalety. Jest to sprawiedliwe (wszyscy mamy równe żołądki i pęcherze), ekologiczne (mniej ścieków), dochodowe (circa 10 x na 24 h x 10 gr) i nowatorskie - wreszcie będziemy w czymś pierwsi.
Ale mówiąc serio - Belka swoją podatkową upierdliwością przypomina starego Mordechaja Lippmana, który handlował winem. Oto wzmiankowany wchodzi po schodach do biura właściciela restauracji i pyta:
- Panie Cajgier, mam trzy beczki przedniego czerwonego wina... Tanio!
- Dziękuję, mam jeszcze zapas na pół roku.
- Ale to nie jest zwykłe wino, to wyborne wino, słoneczne lato rocznik 32...
- Nie, dziękuję, naprawdę, mam jeszcze wino.
- Takiego rocznika pan nie chcesz?!
- Panie, jeszcze chwila, a zrzucę pana ze schodów!
- Ja panu gwarantuję, to wino....
W tym momencie Cajgier spycha handlarza ze schodów. Ten spada, ale podnosi się, otrzepuje spodnie i mówi: - No, sprawę czerwonego mamy załatwioną. A może kupi pan białe?
Katastraci
Wasz Makler